sobota, 18 października 2014

Remejk (1,2,3,4)

 Nadszedł nowy rok szkolny, a wraz z nim kolejne miesiące uciążliwej dla mnie plastyki. Co za idiota wymyślił nauczanie tego. Żeby chociaż miało się w życiu przydać, jak matematyka, czy język ojczysty. 
- Kurebayashi? - zapytał nauczyciel. Sprawiający wrażenie ciepłego i radosnego mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy miał pedantycznie przylizane do tyłu, a na jego prostym, ostro zarysowanym nosie spoczywały prostokątne okulary w cienkich, czarnych oprawkach.
- Tak, proszę pana? - zapytałem wiedząc już na co się szykować. Jak co roku. Chryste panie mam tego dosyć. Czy on nie może dać sobie wreszcie spokoju i zaciągnąć jakieś pierwszoklasistki do tego swojego kółka artystycznego? Dlaczego to muszę być akurat ja?
- Mam nadzieję, ze w tym roku również będziesz uczęszczał na zajęcia ze sztuki. – tak właśnie zaczyna się moja bajka. A może trafniej byłoby nazwać ją koszmarem? Ponieważ dokładnie tak to wszystko odczuwam.
- Więc wie pan, profesorze... W tym roku jednak... – jak zwykle próbowałem się wykręcić. Ale prawda jest taka, że jakkolwiek niemiłe scenariusze odpowiedzi wymyślałbym w środku nigdy nie będę na tyle stanowczy, żeby odmówić nauczycielowi. Głupia nieśmiałość.
- Musisz chodzić. - uśmiechnął się niby życzliwie, ale mnie ścisnęło w żołądku. Znowu mnie wepchnie w to gówno i następny rok będę przesiadywał po godzinach na dennych zajęciach dodatkowych.  - twoja mama podpisze mi na jutrzejszym zebraniu zgodę, ok? Pamiętaj, że jesteś jednym z najzdolniejszych uczniów całej szkoły. Nie zaprzepaść swojej szansy. Każda okazja do zdobywania nowej wiedzy i umiejętności jest dobra. - cała klasa zaczęła cicho chichotać, a uśmiech nauczyciela tylko się poszerzył. Powoli profesorek zaczyna przypominać mi jakiegoś demona. Czy przynajmniej coś w ten deseń.
- Tak jest, proszę pana... - mruknąłem i wróciłem do szkicowania w zapchanym bazgrołami, grubym kołonotesie. Rysowanie, szkicowanie, malowanie - nazwijcie jak to chcecie-  to od zawsze coś co pozwala mi się wyzwolić. Przelać na kartkę uczucia, wyżyć się na niej. Rysuję to co serce mi naniesie. Kocham to i dla mnie ważne jest tylko czuć płótno i wsłuchiwać się w energiczne szuranie, stukanie oraz pukanie ołówka. To niesamowite uczucie. Nie obchodzą mnie oceny, czy też jakieś miejsca w konkursach. Chcę po prostu tworzyć. Nic więcej. Nie chcę chodzić na kółko, gdzie narzucają mi różne rzeczy i tak dalej... Nie lubię jak wszyscy dookoła chwalą moje zdolności, jak rodzina upiera się, że powinienem zostać architektem, albo chociaż chodzić na jakieś zajęcia z rysunku, pójść na ASP. Nie. Rysuję dla siebie. Nikt nie może tego pojąć. Jedynym pocieszeniem dla mnie jest to, że do koła należy też Natsu Sakaki. Zawsze lubiłem patrzeć jak zgrabnie porusza pędzlem i uśmiecha się do siebie pod nosem, tworząc nowe „dzieła”. Uwielbiam też patrzeć na jego profil oraz miękkie, iskrzące w świetle włosy w kolorze karmelu. Zawsze mu zazdrościłem tego koloru, był śliczny. Gdyby nie Natsu, chyba nie przeżyłbym tego koszmaru, jakim są dodatkowe zajęcia plastyczne. Kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek wziąłem szybko swoją torbę i wymaszerowałem z klasy wkurzony na wszystko i wszystkich, a na siebie chyba najbardziej. Kolejne lekcje były tak samo nudne jak poprzednia. Jak co dzień krzyczenie na tępych uczniów i narzekanie na swoją pracę przez nauczycieli. Płacą im za to, nie mają na co narzekać. Jeżeli tak bardzo to zajęcie im nie odpowiada, czemu tego nie rzucą? W końcu wreszcie wyzwoliliby się od tego okropieństwa, zaznaliby świętego spokoju, co nie? Podczas tych godzin moim zajęciem przewodnim, że tak to nazwę, było patrzenie na wyżej wymienionego kolegę. Przez wakacje prawie wcale nie rozmawialiśmy. Ciekawe, czy jeszcze o mnie pamięta, bo od rozpoczęcia nie zamieniliśmy nawet słowa. Na ten jego specyficzny wyraz twarzy, ciemne, prawie, że czarne tęczówki i nienaganną sylwetkę. Wyglądał idealnie. Niczym modele widniejący na okładkach kolorowych czasopism. Niejedna licealistka uległa już jego urokowi. Kiedy nauczyciel się go o coś pyta, ten zawsze zna odpowiedź. W dodatku ma taki przyjemny dla ucha ciepły i głęboki głos. Jego postać jest jak najbardziej interesująca...
- Kurebayashi? - usłyszałem swoje nazwisko. Odwróciłem się i zapytałem.
- Słucham?
- Nie śpij na lekcji. Naprawdę czasem wydaje mi się, że odlatujesz w jakiś świat swoich marzeń. Anime, manga? Harry Potter? zacznij w końcu uważać...
- W porządku, proszę pana. Przepraszam, zamyśliłem się. – odparłem niezbyt przejęty jego uwagą.
- A teraz może w końcu odpowiesz na pytanie, które zadałem ci po raz dziesiąty? mianowicie... Czym cechuje się muzyka średniowiecza? – chłodne oczy nauczyciela przeszywały mnie na wskroś. Normalnie, to pan Kazuma był postrachem większości uczniów. Podczas, gdy większość boi się matmy, w naszej szkole uczniowie trzęsą portkami przed muzyką.
Nie skupiano się na człowieku, ani zbytnio na muzyce granej. Pieśni były podniosłe, miały za zadanie chwalić boga oraz były swego rodzaju modlitwą. - odpowiedziałem poprawnie. Zaskoczony, proszę pana? – zapytałem się w myślach. Kolejna lekcje upłynęła. Mozolnie, bo mozolnie, ale wreszcie. Nim się spostrzegłem nudne katusze dobiegły końca. A nie, jednak nie... Skrzywiłem się na samą myśl o tym, co mnie zaraz czeka.
- Halo, panie Kurebayashi. Idziemy na plastykę? – Natsu uśmiechnął się niczym niewinny aniołek idąc w moją stronę.
- Kurczę, to już dzisiaj? – zapytałem, że niby ja taka zapominalska gapa. To wcale nie tak, że kiedy tylko przypomniało mi się o plastyce miałem ochotę spieprzać hen za góry, lasy i rzeki. Tylko się wam wydaje.
- No niestety tak. - zaśmiał się w specyficzny dla niego sposób. - Okropnie nie chce ci się tam iść, nie? Zobaczysz w tym roku będzie fajnie. Potem możemy razem wracać na pieszo do domu. Idziemy przecież w tym samym kierunku nie? – zadał kolejne pytanie, uśmiechając się jeszcze przyjaźniej. Może jednak jakieś plusy z tej plastyki będą...
- Skoro nie przeszkadza ci moje towarzystwo to jak najbardziej. - mruknąłem  zirytowany podnosząc torbę. Niech ten cholerny nauczyciel wpadnie przy najbliższej okazji pod samochód. Wtedy nie będzie kółka. Ani plastyki. Hurra!
- Czyli postanowione Kurebayashi! - dał mi przyjacielską sójkę w bok. - chodź kółko zaczyna się już na przerwie jeśli zapomniałeś. - ruszył przodem, zadowolony z siebie.
- Nie denerwujcie mnie wszyscy... - jęknąłem wlokąc się za nim i jak najbardziej odwlekając chwilę, w której przekroczę próg klasy.
- No to dzisiaj na rozpoczęcie zajęć będziemy wycinać liście do dekoracji szkoły na jesień. Weźcie nożyczki, dam wam tekturę i szablony. - nie  dobijajcie  mnie. Jeszcze wycinanie? Zmora ludzkości.
 - Akihiso uśmiechnij się. Czeka nas kolejny rok spędzania czasu razem. Jeszcze zatęsknisz, kiedy skończysz liceum. - nauczyciel był w świetnym humorze, a ode mnie aż pałało nienawiścią. Świetnie, po prostu idealnie! Cieszę się z tego wszystkiego niesamowicie. Wyszczerzyłem się sarkastycznie i zasiadłem z nożyczkami przy zielonej tekturze. Natsu obok mnie dusząc się ze śmiechu.
- Ale zabawne... – westchnąłem ciężko, teatralnie wywracając oczami. Jeszcze mi brakowało, żeby się ze mnie śmiał przez następną godzinę.
- Nawet bardzo! Ta twoja mina Akihiś! - słysząc to zdrobnienie na moje policzki wdarł się denerwujący róż. Akihiś? To brzmi jak jakiś słodki pseudonim dla młodszej koleżanki. Albo do przyjaciółki. Z pewnością żaden chłopak nie będzie nazywał drugiego kolegi takimi idiotycznymi zdrobnieniami. Zwłaszcza w jego ustach brzmi to uroczo... Zaraz, wróćmy. o czym ja myślę? Powinienem zająć się czymś innym, a nie filozofowaniem nad tym, że znajomy nazwał mnie tak, a nie inaczej. Cholera by to, jak ja nie lubię wycinać. Wolałbym już siedzieć w domu i rysować te moje nieszczęsne parodie komiksów... Wreszcie rozbrzmiał oczekiwany dzwonek. Wyciąłem zaledwie 6 liści i to z wielkim ociąganiem. Na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech ulgi. Na ten tydzień już koniec z tymi zajęciami.
- Do widzenia. - rzuciłem wychodząc w wielkim pośpiechu z klasy jako pierwszy. W biegu przebrałem buty i opuściłem budynek szkoły. Głęboko odetchnąłem.
- Te, Akihiś! - rzucił zdyszany Natsu. - gdzie ci tak śpieszno? – jego karmelowe włosy były całe potargane, przez bieg, a policzki czerwone. Na co się tak śpieszył niby?
- Do domu. – burknąłem obojętnie.
- Ale mieliśmy wracać raaazem! – rzucił oskarżającym tonem. Aha! Więc o to chodziło?
- To wracajmy, pośpiesz się. - zacząłem iść szybkim krokiem, tak jakoś nie miałem już dzisiaj na nic nastroju. Nawet na chłopaka. Natsu rzucił się w moją stronę i... wskoczył mi na plecy. Tak po prostu mnie powalił na trawę. Ja go chyba zabiję.
- Mógłbyś poczekać. - żachnął się leżąc na mnie. Potem podniósł się do siadu i zaczął mnie pstrykać po głowie. - Niedobry Akihiś, niedobry Akihiś, niedobry Akihiś- I tak w koło Macieju. Cóż... nasze położenie wyglądało dość dwuznacznie. Oczywiście moją twarz oblał buraczany odcień, ciągle się zawstydzałem. Byłem chyba bardziej dziewczęcy, niż powinienem.
- Okej, jestem niedobry, a teraz ze mnie złaź! – rzuciłem wściekły.
- Nie! - zaśmiał się Natsu. Co za człowiek... Czasem aż ma się ochotę wziąć do ręki chociażby cegłę i przywalić w łeb. Oczywiście na ochocie się kończy.
- Złaź powiedziałem! - wreszcie wkurzony zrzuciłem go z siebie i wstałem, otrzepując się przy okazji.
- dupcia mnie boli. - żachnął się, masując obolałe miejsce. Jego pieprzona wina, mógł nie skakać.
- A mnie nie? jeszcze się na mnie bezczelnie uwaliłeś. Wstawaj stary, bo nigdy nie dojdziemy do domu. - wyciągnąłem do niego rękę, którą chętnie chwycił. Powróciliśmy do domu cały czas rozmawiając i śmiejąc się. Natsu jest naprawdę świetnym towarzyszem. Mój niemrawy do tej pory nastrój nagle prysł. Zabawny, inteligentny i błyskotliwy- taki właśnie jest nasz karmelowy chłopczyk. Uwielbiam się na niego patrzeć i mógłbym robić to godzinami analizując dokładnie jego wygląd. Nie ma może pociągłe twarzy w kształcie litery v, ani ponętnych ust, czy zmysłowego spojrzenia. Mimo to, w jego delikatnej, nadal chłopięcej urodzie coś przyciąga oczy. Może to jego czarne, onyksowe tęczówki? A może idealna gładka twarz, niby u małolata? Ten rząd białych perełek? Sposób w jaki się porusza, mówi i śmieje? Sam nie jestem pewien.  Ewidentnie jest on wyjątkowo atrakcyjny. Ech! Nie chodzi mi oczywiście, że podoba mnie się jako ktoś, z kim mógłbym być. Przecież bez zakochiwania się jesteśmy w stanie określić, czy dana osoba jest atrakcyjna, czy wręcz przeciwnie. W moich rozmyślaniach nie ma nic niezdrowego.
- To do zobaczyska. – rzuciłem, uśmiechając się delikatnie na pożegnanie.
- Do jutra! - rzucił i tanecznym krokiem odszedł w swoją stronę. Wyglądał śmiesznie. Zdusiłem w sobie chichot. W jego towarzystwie czas tak miło i przyjemnie mija. No, ale cóż. To, co dobre zawsze szybko się kończy. Teraz wracamy do rzeczywistości, do problemów. Zawsze przed wejściem do domu towarzyszy mi lęk i niepokojące myśli. ''A może tacie się pogorszyło?'', ''Co jeśli już nie ma go z nami?'', ''A jeśli to są jego ostatnie godziny?''. Te cholerne myśli chodzą za mną od paru lat. I tak już zasadniczo przegrał swoje życie. Rak szpiku kostnego. Nie sądzę, że z tego wyjdzie. To tylko kwestia czasu zanim mój rodziciel przejdzie przez świetlistą bramę prowadzącą do raju wiecznego. Mimo to, nadal boję się dnia, kiedy te lęki się urzeczywistnią. Tata był kimś szczególnym w moim życiu i pewnie każdy to zrozumie. Dzięki rodzicom tu jesteśmy, dzięki nim mamy co włożyć do ust oraz miejsce, do którego zawsze możemy wrócić. Strata ich wydaje się być najokropniejszą możliwą rzeczą. Wziąłem głęboki oddech i wmaszerowałem do domu. Mama jak zwykle krzątała się w kuchni. Wszedłem tam i rzuciłem zwyczajowe: „wróciłem”. Wyszła na chwilę z kuchni aby mnie powitać. Patrzenie na nią ostatnio zaczyna mnie boleć. Choroba taty i na niej odciska swoje piętno. Wydaje się być skrajnie wyczerpana. Blada, wiecznie słaba, a no i wiek też zrobił swoje. Mimo wszystko kiedy ciepło się uśmiecha, tak jak teraz odmładza się o przynajmniej 10 lat. Jednak nie uśmiecha się, bo jest radosna. Ona wykorzystuje uśmiech, aby ukryć smutek. Chce dodać mi siły i nie martwić swoim stanem.
- Akihiso, witaj z powrotem. - podeszła do mnie bliżej i przytuliła mocno. - Pójdziesz do taty? Zaniesiesz mu jogurt, owocki, posiedzisz z nim trochę. Na pewno ucieszy się z takiego gestu.
- W porządku. Chciałbym z tatą spędzić tyle czasu, ile tylko się da. W końcu nikt nie wie, ile jeszcze pociągnie.- dodałem ciszej zrezygnowany. Mama wręczyła mi siateczkę i wyszedłem z powrotem na dwór. Szpital był całkiem blisko naszego domu, więc dotarcie tam nie było zbytnim problemem. Niecałe półtorej kilometra. Przeszedłem sobie je spokojnie spacerkiem. Niebo było pogodne, bezchmurne. Pogoda idealna, można by rzec. Po drodze przechodziłem przez park, gdzie jakieś dzieci grały ze swoim tatą w piłkę. Szkoda, że ja już tak sobie ze staruszkiem nie Wypełniła mnie dziwna pustka i poczucie bezsilności. Czułem się, jakby ktoś nałożył mi wielki ciężar na żebra. Tak, że z ledwością oddychałem. Wreszcie dotarłem pod budynek szpitalny. Ruszyłem od razu do sali, w której leżał mój tata. Po drodze spotkałem Mei. To dosyć młoda – bo 22 letnia- pielęgniarka niskiego wzrostu, z typowo kobiecymi krągłościami. Posiada urocze, duże, zielone oczy i długie, falowane włosy koloru brązowego ze zdrowymi, złocistymi refleksami.
- Cześć, Aki. – przywitała mnie radośnie dziewczyna.
- Hej, Mei. - odwzajemniłem uśmiech. - Jak tata? - jej mina nagle zrzedła.
- Nie najlepiej. – zaczęła nerwowo - Jest dosyć słaby i ma niskie tętno. Ale żyje. – dodała, żeby mnie pocieszyć. Zbytnio jej to jednak nie wyszło. Odparłem jakieś niemrawe ''ach tak'' i wszedłem do sali. Tata podłączony był do masy różnych urządzeń, które pikały i wydawały jakieś bliżej nieokreślone dźwięki. Był prawie tak blady, jak pościel, w której leżał. Oczy były zapadnięte, szare, martwe.
- Jak się czuje nasz kochany tatuś? – przywołałem uśmiech na swoją twarz.
- A jak może się czuć taki półżywy staruch jak ja? – próbował się zaśmiać.
- Oj, weź nie przesadzaj. Tylko bardziej denerwujesz mnie i mamę… - mruknąłem. Potem przeprowadziliśmy codzienną rozmowę syn – ojciec, opowiadałem o swoich sukcesach i niepowodzeniach w szkole, a on wysłuchiwał tego wszystkiego ze słabym uśmiechem na twarzy. Nie raz przerywał mi, aby mnie pochwalić, albo wręcz przeciwnie. W pewnym momencie ucichł na dłuższą chwilę, a jedno ze szpitalny urządzeń rozszalało się. Spojrzałem na ekranik, na którym pokazywane było tętno. Zamarłem z przerażenia. Nie byłem w stanie nawet wykonać żadnego ruchu, nie docierało do mnie, co się właśnie dzieje. Nie minęła sekunda, a do sali wpadli lekarze próbując reanimować tatę, a ja zostałem wyproszony z pomieszczenia. Nie udało im się. Z moich oczy wypłynął potok powstrzymywanych przez ten cały czas łez. Płakałem tak mocno pierwszy raz od... od bardzo dawna. Po prostu przestałem się zupełnie kontrolować. Łkałem, krzyczałem, jęczałem. Pełnia rozpaczy.
- Tato… - spazmatycznie łapałem powietrze, nie chciałem się z tym godzić. Niedługo potem w szpitalu zjawiła się zawiadomiona przez kogoś mama. Ledwie powstrzymując własne łzy przygarnęła mnie do swojej piersi i zaczęła uspokajająco głaskać po ciemnych włosach. „Już dobrze, spokojnie”. Jak mogę być spokojny w takiej sytuacji?!.
Przez ostatnie dwa dni nie było mnie w szkole. Nie miałem siły, ani chęci. Na szkołę, na życie, na wszystko. Całe dnie leżałem półprzytomny rozmyślając nad przeróżnymi sprawami, a łza płynęła za łzą tworząc mokrą plamę wokół mojej głowy. Kiedy wreszcie zabraknie mi łez? Wydaje mi się, że już wszystkie wypłakałem, a mimo to one wciąż ulatują. Jestem skrajnie wyczerpany. Nie mogłem się pogodzić ze śmiercią ojca. W domu było ciszej, niż zazwyczaj co tylko mnie irytowało. Normalnie, to mama zawsze gdzieś by biegała, coś robiła. Teraz tu zupełnie cicho. Jakby wszystko nagle zamarło. W pewnym momencie do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi. Kto do cholery o tej porze? I w dodatku w domu jestem tylko ja, bo mama załatwia sprawy związane z pogrzebaniem ojca. Nie chce mi się wstawać, nie obchodzi mnie kto to jest, ani w jakiej sprawie. Po prostu mam to głęboko w rowie. Jednakże mój kochany i jakże nachalny ''gość'' dzwonił nieustannie przez dobrych 5 minut. Czy ludzie serio muszą być tacy natarczywi?! Jeżeli to jakieś totalne bzdety, to nie ręczę za siebie. Zsunąłem się z łóżka i poszedłem chwiejnym krokiem otworzyć drzwi wyjściowe. Zobaczyłem w nich osobę, której dziś spodziewałem się najmniej. Natsu.
-Cze… Ostatnio nie było cię w szkole, więc zrobiłem ci notatki i pomyślałem, że jeszcze nie pożyczyłeś od nikogo lekcji, więc... więc... - zmieszał się widząc moją czerwoną i zapuchniętą, z pewnością nieciekawą, twarz. - proszę! - wyciągnął przed siebie ręce, w których trzymał torbę.
- E, dzięki. - mruknąłem. - W- wejdziesz? - zapytałem. Nie wypadało przecież od tak brać, a osoby, która się fatygowała wyrzucać za drzwi. To nieco niemiłe. Tak mi się wydaje.
- Na pewno będę przeszkadzać, wydaje mi się, że jesteś zajęty...
- Nie, w sumie to jestem sam. Jak chcesz to wejdź... - zaprosiłem go gestem do środka. - Że też chciało ci się sporządzać dla mnie notatki... Chcesz coś do picia? A może głodny jesteś? - może jak zajmę sie Natsu to chociaż przestanę ciągle myśleć o tym, że... O tym dosyć niemiłym wydarzeniu.
- Jeśli nie będzie to problemem, to poproszę sok pomarańczowy. - przysiadł na schodach prowadzących na piętro, gdzie mieścił się mój pokój. Przeszedłem do kuchni i nalałem nam soku do niebieskich, na wpół przejrzystych szklanek z wypukłym logiem coca coli.
- Chodźmy na górę. - powiedziałem podając mu sok i wziąłem zeszyty. Po paru chwilach byliśmy w moim małym burdelu. Może nieco przesadzam z tym określeniem, ale do najczystszych z pewnością mój pokój nie należy. Zwyczajne, poobdzierane w niektórych miejscach biurko, a na nim wiekowy laptop, telewizor z tak zwanym zadem. Ciemnozielony dywan na jasnych panelach, ściany w niezidentyfikowanym przeze mnie odcieniu i szarożółta rozkładana sofa, na której śpię. Aktualnie jest rozłożona i znajduje się na niej wszystko. W dosłownym znaczeniu.  Niemiłosiernie zmiętolona pościel, ubrania, książki, komórka, jedzenie, butelki po sokach. Nawet się tam szkicownik zapodział.
- Cóż… niezbyt tu czysto. – westchnąłem zażenowany.
- Nie ma sprawy, u mnie gorszy. A jeśli mogę zapytać... - zaczął chłopak dosyć niepewnie. Wydawał się nawet do końca nie przemyśleć, czy faktycznie chce zaczynać temat.
- hmm?
- Coś jest u ciebie nie tak? Wyglądasz tak nieswojo, blady jesteś no i te czerwone oczy od... czerwone oczy... - nie powiedział ''od płaczu'', bo zapewne pomyślał, że zrobi mi się jeszcze bardziej przykro, albo takiego.
- Tata... on... - łza spłynęła po moim policzku. Kolejna. – przepraszam, nie patrz proszę. - odwróciłem się, aby nie widział mojej twarzy, a łzy płynęły. Nie mam już siły. Osunąłem się na podłogę, załamując kompletnie. Przed oczami zrobiło mi się czarno, za dużo emocji na raz, nie potrafię ich wszystkich wytrzymać. Usłyszałem jeszcze krzyk Natsu i ujrzałem jego wystraszoną, pełną troski twarz. Panie, czemu rozklejam się akurat przy osobie, na której chcę zrobić jak najlepsze wrażenie?
Powoli wróciłem do rzeczywistości. Leżałem w swoim łóżku (uprzątniętym dodam), za oknem było już dosyć ciemno, a obok siedzieli zmartwieni Natsu oraz moja mama.
- Och obudziłeś się! - ucieszyli się i wreszcie odetchnęli z ulgą.
- Wybaczcie, że was zaniepokoiłem. - rzekłem próbując się podnieść. W głowie mi pulsowało jak nigdy dotąd. Mama podała mi tabletkę i szklankę z wodą. Podziękowałem jej i wziąłem ohydną, białą pastylkę do ust, popijając płynem.
 - Już wszystko dobrze, nie musicie się martwić. A ty Natsu możesz już iść do domu, późno jest. - powiedziałem wskazując na okno, za którym było kompletnie ciemno, a jedynym, nikłym źródłem światła były rzadko porozstawiane latarnie.
- Zaraz pójdę. Pani Kurebayashi, czy mogę pożegnać się jeszcze i porozmawiać chwilę z Akim?
- Tak, jasne. Ja pójdę zrobić jakieś kanapeczki, a wy porozmawiajcie. - Zwichrzyła nam obu włosy i po chwili wyszła z pokoju. Było słychać jeszcze skrzypienie schodów, kiedy schodziła na parter.
- Naprawdę się o ciebie martwiłem! Nigdy więcej tego nie rób! - ujął moją twarz w dłonie i wpatrywał się we mnie takim… śmiesznie rozkazującym wzrokiem. Jakby to ode mnie zależało. Zadrżałem pod wpływem jego dotyku, a na policzki wstąpiły rumieńce. Odległość między naszymi twarzami była zdecydowanie zbyt mała, a mnie to krępowało. Powinny być jakieś granice.
- P-p-postaram się. - odpowiedziałem jąkając się. Teraz, będąc tak blisko chłopaka ujrzałem w jego czarnych – jak mi się do tej pory wydawało – oczach kasztanowe paski.
- No mam nadzieję. – zaśmiał się, kciukiem gładząc mój policzek. Po chwili przysunął się do mnie bliżej i dosłownie na ułamek sekundy złączył nasze usta. Potem znów jego miękkie wargi musnęły moje odpowiedniki. - Jeśli będziesz grzeczny dostaniesz jeszcze raz. To pa Akihiś! – rzucił i tak po prostu wyszedł. Od tak pocałował mnie przyjaciel i nie dostałem nawet wytłumaczenia!? Czy to jest jakiś popieprzony sen, czy może jednak moje życie lubi sobie robić ze mnie żarty? Myślałem, że zaraz dostanę palpitacji serca. Proszę, błagam. Chcę się już obudzić. To nie jest ani trochę śmieszne.
- Cze. - rzuciłem, a jego już nie było. Przejechałem kciukiem po dolnej wardze, która jeszcze chwilę temu stykała się z ustami nastolatka. Po co to zrobił? 
Po wizycie Natsu czułem się jeszcze gorzej. W mojej głowie rodziły się setki pytań, a odpowiedzi coraz mniej. Zamiast odjąć mi problemów, to ten głupek tylko przysporzył nowych. Mogę się pocieszyć tym, ze rozmyślam o czymś innym oprócz śmierci taty, nie? Mimo wszystko wolałbym, gdyby to rozmyślanie było przyjemne, a nie przyprawiało o ból głowy. Nieważne. Wróćmy do rzeczywistości, bo od ponad dwóch minut stoję przed lustrem robiąc dziwne miny podczas wiązania krawatu do mojej czarnej marynarki.
- Cholera! Czemu wszystko się chrzani?! - wydarłem się na cały dom. Po chwili w drzwiach pokoju stanęła zdziwiona mama. Włosy spięła w koczek, na usta nałożyła szminkę w kolorze zakrzepniętej krwi. Ubrała się w długą czarną sukienkę z rękawami w tak zwane ''dzwony'' czyli rozszerzające się na dole. Na jej smukłej, bladej szyi wisiał sznur pereł. Buty ze srebrnymi sprzączkami połyskiwały lekko. Uśmiechnęła się do mnie smętnie i podeszła bliżej. Chwyciła delikatnie moją dłoń i spojrzała mi głęboko w oczy, próbując z nich coś odczytać. Wzięła głęboki oddech i rzekła:
- Akihiso. W życiu spotka cię jeszcze od groma nieszczęść, więc musisz mieć siłę żeby je przezwyciężyć. Jeśli ten dzień jest twoim najgorszym to możesz pocieszyć się myślą, że następny może być tylko lepszy. Teraz kiedy nie ma taty żyj tak, żeby mógł być z ciebie dumny. Żyj dla niego i wyrośnij na dobrego i sprawiedliwego człowieka. Na tym mnie i tacie zależało najbardziej. Można powiedzieć, że twoje szczęście było naszym marzeniem, wiesz? – wygięła kąciki ust ku górze. - Uszczęśliwisz nas tym? – przytuliła mnie z matczynym ciepłem. Była niesamowicie kochana i czuła. Zawsze mówi coś mądrego, coś co podsyca ten gasnący płomień nadziei. Sprawia, że czuję się lepiej. Chciałbym kiedyś posiadać taką niesamowitą umiejętność, jak ona. W przeciwieństwie do mnie radzi sobie o wiele lepiej. A to podobno ja jestem facetem.
- A teraz daj ten krawat, bo widzę, że do jutra go nie zawiążesz. – pokręciła głową z dezaprobatą. - Patrz tak to się robi. - przełożyła parę razy wspomniany wyżej krawat i.... o dziwo był normalnie zawiązany, a nie na pęk jak mnie to zawsze wychodzi.
- Dziękuję. Jedziemy? Chyba nie wypada spóźnić się na... na pogrzeb... na pogrzeb własnego taty.
- Och, tak. Chodźmy. - rzekła i wyszła z pokoju. Spojrzałem jeszcze raz na swoją postać w lustrze i poszedłem za nią.
Szuch, szuch, szuch, szuch, szuch. Szloch, składanie najszczerszych kondolencji, szloch, szuch, szuch, szuch. Łopata pracowała rytmicznie zasypując rów, w którym złożone zostało ciało jednego z moich rodziców. Już nigdy go nie zobaczę, zgnije sobie tam na dole i będzie powoli zjadane przez robaki. Kusząca wizja. Żegnaj tato. Teraz tylko stypa i cały ten cyrk związany z pogrzebem dobiegnie końca. Założę sie, że najwyżej za tydzień świat zapomni, że w ogóle istniał ktoś taki jak Soichiro Kurebayashi. Ludzie wrócą do codzienności, zajmą się swoimi sprawami. Nikt nie będzie zaprzątał sobie głowy niepotrzebnymi problemami. Bo po co? I tak już nie żyje.
*
Rozpoczęła się lekcja historii. Muszę starać się dziś unikać Natsu. Po tym co ostatnio zrobił nie chcę na niego nawet patrzeć. Nie mam pojęcia, co łazi mu po głowie, ale jest po prostu dziwny. A on co dzisiaj zrobił? Podszedł sobie do historyczki i zapytał:
- Proszę pani, dziś nie ma mojego sąsiada, mogę usiąść z Kurebayashi'm? - no chyba sobie żarty stroicie! Jeżeli go unikam i z nim nie rozmawiam, to chyba oczywistym jest, że nie mam na razie ochoty na żadne kontakty z nim. Ale, przepraszam bardzo – wypadałoby się najpierw mnie zapytać, czy w ogóle mam zamiar z nim siadać. I ta jeszcze mu pozwoliła! Super, świetnie i cudownie! Nienawidzę tej baby. Mogłem z kimś usiąść, nawet z jakąkolwiek dziewczyną. Kurde, wszyscy, tylko nie on. Ja pierniczę. A teraz właśnie z poczuciem triumfu przeniósł się ze swoimi rzeczami do mojej ławki i usiadł tuż obok mnie, uśmiechając się tak, że spaliłem buraka. Pieprzony pedał.
- Czerwony jesteś, masz gorączkę? - przyłożył swoją delikatną dłoń do mojego czoła. Natychmiast ją odtrąciłem z dzikim warknięciem. - coś nie tak? – absolutnie nie rozumiał mojej reakcji. A powinien do cholery!
- Nic. – wyszczerzyłem się sarkastycznie. - Wszystko ze mną w porządku. - odwróciłem się od niego i przesunąłem prawie na kraniec ławki.
- Ej, pożyczysz mi książkę? Nie wziąłem swojej... – Ukartował to wszystko, jak nic. Podirytowany rzuciłem książkę od historii na środek ławki starając się nie łapać z nim kontaktu wzrokowego. Historyczka zadała nam jakieś ćwiczenia z książki, a sama przez 1/4 lekcji piłowała paznokcie i grała na komórce. Tymczasem do klasy wparowała nasza wychowawczyni. Wszyscy zwrócili ku niej głowy.
- Siema, młodzieży! - przywitała się z nami nasza jak zawsze uśmiechnięta od ucha do ucha wychowawczyni, pani Wakeshima. Zaledwie 25 letnia nauczycielka posiadająca pokaźny biust i talię osy. Figury pozazdrościć jej mogą wszystkie uczennice. Profesorka jest niezwykle popularna wśród chłopaków ze starszego rocznika. Włosy do pasa koloru wiśniowego zawsze trzyma rozpuszczone. Ubiera się modnie i z wyczuciem. Często goszczą u niej dodatki w ostrych kolorach. Ma jasnozielone oczy i jest pogodną, żartobliwą i miłą osobą. Klasa lubi ją za to, że można z nią spokojnie porozmawiać o wszystkim i mimo, że wydaje się być niedoświadczona jako nauczycielka – radzi sobie lepiej niż większość grona pedagogicznego.
- Dzień dobry, pani Wakeshima. - odpowiedzieliśmy chórem.
- Mam dla was miłą informację! - powiedziała melodyjnym głosem. - dołączy dziś do waszej klasy rodzeństwo. Dwie dziewczyny. Mam nadzieję, że ciepło je przywitacie, chodźcie! - zaprosiła kogoś do środka gestem dłoni. Po chwili w klasie znalazło się rodzeństwo. Dwie śliczne dziewczyny o pięknych włosach w odcieniu zielonej herbaty, a ich oczy przypominały odcieniem skorupkę orzecha włoskiego. Bliźniaczki. Obie w brzoskwiniowych topach oraz dżinsowych ogrodniczkach. Obie przyglądały się nam uśmiechały do klasy niepewnie.
- Przedstawcie się szybciutko, nie powinniśmy zabierać zbyt dużo lekcji. - poprosiła. Pierwsza przedstawiła się ta od lewej.
- Hej, jestem Ayame Matsuoka, przyjechałam wraz z siostrą uczyć się tutaj z Yomiyamy. Miło mi was poznać. - ukłoniła się lekko i zapisała swoje imię na tablicy, jej imię zapisane było jako irys. Potem przyszedł czas na jej siostrę bliźniaczkę.
- Ja nazywam się Aya Matsuoka, przyjechałam tu z Yomiyamy. Także miło mi was poznać. - ta też się ukłoniła i dopisała swoje imię, znakiem prawda.
- Okay, usiądźcie sobie w jakiejś wolnej ławce, a ja porozmawiam chwilę z waszą historyczką. Aha! Dziewczynki na razie nie macie książek, więc pożyczcie od kogoś jak mają dwie na ławkę. - potem podeszła do historyczki i szeptały o czymś zawzięcie. Próbowałem przyjrzeć się bliżej nowicjuszkom, ale niestety na drodze stał Natsu i bez patrzenia na niego, nie zobaczę ich, więc... nie uda mi się raczej, ponieważ nie ma sposobu, bym się przełamał. Wróciłem więc do robienia zadanych nam ćwiczeń. Po chwili poczułem zimne palce na dłoni. Wzdrygnąłem się czując dotyk chłopaka.
- Co o nich myślisz? Wydają się miłe, nie? - Natsu spojrzał na nie życzliwie. Tak, niech sobie się w nich zakocha i mnie da wreszcie spokój.
- Tak, wydają się fajne. - odparłem oschle, nie mając ochoty przeciągać tej rozmowy. Po chwili rozbrzmiał się dzwonek, więc z ulgą mogłem odejść i  zgubić ten ''rzep u psiego ogona'' zwany też Natsu Sakakim. Zaszyłem się gdzieś na końcu korytarza, gdzie prawie nikt nie chodzi.
- Milutko tu, prawda siostrzyczko?
- milutko, siostrzyczko. - zauważyłem idące za ręce nowo przybyłe rodzeństwo. Chichotały pod nosem i plotkowały o wszystkim i o niczym. Zdążyły już obgadać klasowe plastiki i paru grubych nerdów z naszego rocznika.
- Ej? – zapytała nagle jedna z nich.
- tak? - Aya, bądź Ayame zarzuciła drugiej ręce na szyję, a ja zacząłem się zastanawiać, czy to dobrze, że tutaj jestem. Przecież ich nie podglądam, ani nic… Jednak wydaje mi się, że przyszły tu w poszukiwaniu prywatności.
- Jak myślisz, czy klasie będzie przeszkadzać to, że my... no wiesz? – zapytała, patrząc znacząco na swoją siostrę.
- Co nas obchodzi opinia klasy? – zaśmiała się jedna z nich i pocałowała tą drugą. Prosto w usta. Całowały się tak dłuższą chwilę, pieszczotliwie muskając wzajemnie swoje usta. Z ust jednej z nich wydobył się cichy pomruk. Przyciągnęła siostrę do siebie i pogłębiła pocałunek. Ja zaś spłonąłem rumieńcem. Nie powinienem tego widzieć. Będę miał przerąbane jak nic. I jak się stąd ulotnić, kiedy tylko jedno wyjście? Czekać do końca przerwy? Znajdą mnie przecież.  Mniejsza, co ma się stać, to się stanie. Wracając do nich... W naszej szkole wszystko jest możliwe. I gejoza i lesbijstwo. Jeszcze brakuje, żeby Wakeshima związała się z jakimś uczniem. Wtedy będzie pełen komplet!  
- Em, ktoś tam siedzi, nie? – zapytała jedna z nich, przerywając pocałunek.
- O, faktycznie. – odparła dziwnie spokojnie. Po chwili jednak coś dotarło do ich główek i zerwały się jak oparzone.
- Nie rozpowie nikomu?! - krzyknęły jednocześnie, wpatrując się we mnie morderczym wzrokiem.
- Um… Przepraszam? Nie śledziłem was, ani nic. Przyszedłem tu chwilę przed wami i tak jakoś niezręcznie… - zacząłem się tłumaczyć, żeby nie wyjść na jakiegoś zboczeńca, który miał zamiar podglądać intymne chwile dwójki kobiet. – Nie rozpowiem, o to się nie bójcie. Kurebayashi Akihiso, Aki jak kto woli. Jeszcze raz przepraszam. - wyciągnąłem do nich rękę, a te kolejno ją uścisnęły.
- Nasze imiona już znasz. Ale na pewno nie powiesz? - zamartwiały się.
- Na pewno. Przysięgam z ręką na sercu i mam nadzieję, że wybaczycie.
- W takim razie dzięki, panie zboczeńcu. - powiedziała jedna z nich wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Nie ma za co Aya… I mówiłem, że nie podglądałem was celowo! – oburzyłem się.
- Ayame, Aya to ja. - wytknęła mi język Aya.
- weźcie noście jakieś kolorowe spinki, czy coś, żeby się odróżniać. Jesteście identyczne, rozmowa z wami z pewnością nie tylko dla mnie będzie upierdliwa. – jęknąłem. Jak odróżnić coś, co jest kropka w kropkę identyczne?
- Dobry pomysł. - zaśmiały się. - to ja noszę z różową kokardką, a Aya z niebieską.
- ale ja wolę różową! – prychnęła nienawistnie Aya.
- a co mnie to? Kto pierwszy, ten lepszy! - zaczęły się kłócić, a po chwili cała nasza trójka wybuchła śmiechem. Rechotaliśmy, jakbyśmy się sera najedli. Śmiech bliźniaczek bardziej przypominał rżenie osła, ale nie miałem zamiaru im tego wypominać. Bliźniaczki okazały się być niesamowicie dziwnymi, aczkolwiek milutkimi osobami. Chwile porozmawialiśmy, korzystając z przerwy międzylekcyjnej. W pewnym momencie ni stąd ni zowąd pojawił się obok nas Natsu, a mnie od razu popsuł się humor. Czego on tu?
- Czeeeść wszystkim, Akiś widzę, że ci się poprawiło. Przynajmniej się już uśmiechasz. - poklepał mnie po ramieniu przyjacielsko. Strzepnąłem jego ramię z irytacją. Jest najbardziej denerwującą osobą z mojego otoczenia. Parę dni temu ot tak mnie pocałował, jakby do mnie coś czuł, a teraz niby nic się nie wydarzyło, dzień został wymazany, nikt nic nie pamięta. Może to i lepiej? Mogę przyjąć, że tylko uroiłem sobie tamten wieczór. No, to w takim razie ciekawe masz urojenia chłopie...
- A czemu miałby się nie uśmiechać, to emo? - kazirodcze siostrzyczki zdziwiły się patrząc to na mnie to na niego. - A przepraszam, jak ty się w ogóle nazywasz? Bo nie znamy imion większości klasy...
- zowię się Natsu. Natsu Sakaki drogie panienki. - przyklęknął na jedno kolanko z uwodzicielskim uśmiechem i pocałował każdą z nich w wierzch dłoni. No szkoda, że przede mną tak nie klęka. Dziewczyny zachichotały patrząc po sobie. - A jeśli chodzi o uśmiech, jakże piękny uśmiech mego panicza, to jeśli zechce sam wam to wyjawi. - ich spojrzenia spoczęły na mnie.
- Cóż... Wolę nie roztrząsać tego tematu, bo trochę mi ciężko o tym wspominać, ale zrobię wyjątek i wam powiem... Otóż mój ojciec, pan Kurebayashi parę dni temu zmarł.
- Och, najszczersze kondolencje. - zaczęły mnie tulić, a właściwie dusić.
- dobra, kondolencje przyjęte. Nie wspominajcie już potem o tym, ok?
- ok, wiemy jak musi być ci ciężko. Nasi rodzice nie żyją już od 3 lat. Zajmuje się nami ciocia. Reiko Mikami. - wzruszyły ramionami, jakby wychowywanie się bez rodziców było najnaturalniejszą rzeczą.
- Ojej, współczuję. - szepnąłem. Ja mam tyle szczęścia, że posiadam jeszcze mamę. Biedne dziewczyny.

                                                                        ***

Po powrocie do domu natychmiast zająłem się swoimi nowymi obowiązkami. Od śmierci Otou-sana mama jest strasznie słaba i nie ma prawie na nic siły więc jej pomagam. Do moich obowiązków należy: pranie, sprzątanie, gotowanie oraz zakupy. To chyba nie dużo. A poza tym. Lubię mieć zajęte ręce. Wtedy całą swą koncentrację wkładam w wykonywaną czynność, a nie na myśleniu o zmarłym ojcu. Kiedy zmywałem naczynia niespodziewanie rozdzwoniła się moja zarośnięta kurzem komórka. Jeju, nikt nie dzwonił, ani nie pisał do mnie od miesięcy. Spooko, ciekawe kto to.
- Tak?
- Tschus, Akiś! - odezwała się Aya, która nie wiem skąd ma mój numer. - byłbyś tak miły i oprowadziłbyś mnie i Ayame po mieście? Chciałyśmy poprosić Natsu, ale on powiedział, że nie ma czasu dzisiaj no i... dał nam twój numer komórkowy. To jak? nie jesteś zajęty?
- Nie, nie. Spoko. - powiedziałem do słuchawki. - zaraz skończę zmywać naczynia i mogę się z wami przejść, gdzie mieszkacie? - dziewczyny podały mi adres. - och! To mam pomysł. Spotkajmy się w parku naprzeciw waszego domu, co? Przejdziemy się po mieście. Za 15 minut powinienem być gotowy, paprotki!
- em, co?
- papa... - poprawiłem się. Dziewczyna zachichotała.
- Okey, to pa. Za 15 minut w parku.  - po czym się rozłączyła. Szybko skończyłem zmywanie, niezbyt uważając i w efekcie tego stłukłem jeden ze „specjalnych” talerzy, których używamy na uroczystościach. Mówi się trudno, jeden w tę, czy we w tę dużej różnicy nam nie zrobi. Otrzepałem mokre ręce z wody, a następnie zaszedłem do mamy, która ze smętną miną wertowała kartki jakiejś książki w salonie.
- Wychodzę z siostrami Matsuoka. Przeniosły się do naszej szkoły i chciały, żebym pokazał im miasto.
- Okay, bawcie się dobrze. - posłała mi bezbarwny uśmiech i powróciła do poprzedniego zajęcia. Jej puste spojrzenie wywołało we mnie dreszcze, nie lubię jej takiej. Ubrałem szybko kurtkę wiszącą w korytarzu, chwyciłem słuchawki i wyszedłem z domu, prosząc jeszcze mamę, żeby po mnie zamknęła. Kiedy już znalazłem się na dworze ruszyłem w stronę parku, do którego na całe szczęście mam niedaleko. W chodzie rozplątałem nieszczęsne, wiekowe słuchawki i wcisnąłem je do uszu, włączając którąś z pozycji muzycznych na moim telefonie. Gdy wreszcie dotarłem do parku zauważyłem dwie znajome dziewczyny, czyli naszą kochaną kazirodczą parę. Obydwie ubrały się w słodkie, kawowe płaszczyki z materiału przypominającego filc, białe kolanówki zakończone koronką, również kawowe buciki, podobne do takich typowo dziecięcych pantofelków, a każda miała wpiętą inną kokardkę we włosy. Aya niebieską i Ayame różową. Chyba. Nie wiem w sumie, która którą, wyjdzie w praniu, nie? Na mój widok podniosły się z ławki, na której siedziały i pomachały wesoło w moją stronę. Wyjąłem słuchawki z uszu i zwinąwszy je, razem z komórką upchnąłem w kieszeni.
- Witoj. – pokazała rząd białych zębów jedna z nich. – Wybacz, że wyciągnęłyśmy cię na dwór.
- Nie szkodzi, trochę powietrza ''aspołecznemu'' człowiekowi się przyda. – mruknąłem niemrawo. - No to gdzie najpierw? Macie do wyboru: biblioteka, basen, orlik, centrum handlowe i stadion.  - dziewczyny spojrzały na siebie zastanawiając się i po chwili odparły zgodnie.
- Biblioteka, trzeba wypożyczyć parę rzeczy. 
- No to okej, idziemy. Założycie sobie karty. - uśmiechnąłem się do tej dwójki. Dziewczyny chwyciły mnie pod rękę. Aya po prawej, a Ayame po lewej. No, no, ja to mam powodzenie, co? Dwie śliczne, wysokie kobietki z pokaźnymi kobiecymi kształtami trzymają mnie pod rękę, jak męża. Nie mam co narzekać! Szybko dotarliśmy do miejscowej biblioteki. Średniej wielkości budynku pomalowanego na kolor ziemi, z płaskim dachem i dwoma ogromnymi oknami wychodzącymi na zewnątrz. Nad drewnianymi drzwiami wisiała duża tabliczka informująca, że to właśnie ten, a nie inny budynek. Jak dla mnie nie była zbyt duża, może to dlatego, że chodzę tutaj od dziecka, jednak bliźniaczki się nią zachwycały. Wprowadziłem je do środka, co poskutkowało dalszymi ochami i achami Po chwili podeszły do bibliotekarki, brązowowłosej, przysadzistej kobiety w średnim wieku - pani Furude, oznajmiając, że chcą założyć karty.
- Dobrze dziewczynki. No to tak. Dane kontaktowe? - spojrzała na Ayę.
- Aya Matsuoka. Urodzona 13 stycznia 1997. Zamieszkała w Kanagawie, Goura Kouen 17.
- Dobrze, a pesel?
- Nie znam proszę pani. – zmartwiła się dziewczyna. - Mogę go podać kiedy następny raz tu przyjdę? - zapytała pełna nadziei.
- Oczywiście, oczywiście. - odparła machając dłonią. - to teraz ty słonko. - rzekła starszawa bibliotekarka. Ayame podeszła do biurka.
- Ayame Matsuoka. Urodzona 13 stycznia 1997 roku. Zamieszkała w Kanagawie, ulica ta sama co siostry. Pesel także jeśli można podam przy następnej wizycie w bibliotece.
- Dobrze, mam nadzieję, że szybko znów tu zajrzycie. Wypożyczacie coś dziewczyny? I ty Akihiso?
- Tak. - odpowiedzieliśmy zgodnie wszyscy troje. Potem oprowadziłem  bliźniaczki po bibliotece pokazując gdzie są poszczególne działy. Ja na dłuższą chwilę zatrzymałem się przy fantastyce, która była moim ulubionym typem książek. Inne jakoś mnie nie ciekawiły. Były zbyt suche i brakowało w nich akcji. Obrzuciłem wzrokiem półkę i po chwili zastanowienia wziąłem „Chmarę wróbli” Takeshi Matsuoki
- A wy co bierzecie?
-„Po zmierzchu” pana Murakamiego. Po opisie wydaje się świetna. Musimy to przeczytać! - zadecydowały patrząc z zachwytem na okładkę.
- Skoro tak, to wszystko? To chodźcie, bibliotekarka wbije nam na kart i idziemy.
- Słuchaj, w Yomiyamie też jest biblioteka. Wiemy co się dalej robi. – zachichotały, może faktycznie traktowałem ja jak nieświadome niczego dzieci.
- Serio? Myślałem,  że na takim zadupiu nie wiedzą, co to biblioteka. - rzuciłem sarkastycznie. Podeszliśmy do biurka. Książki zostały wpisane do naszych kart i uśmiechnięci wyszliśmy ze „zwiedzonego” dziś budynku. Na dworze powoli się ściemniało. Takie to uroki jesieni. Nim się obejrzysz na zewnątrz będzie zimno i ciemno jak w murzynim odbycie.
- Ojej, to co wy na to, aby kolejne „atrakcje” obejrzeć jutro lub jakiegoś innego dnia? - zapytałem.
- Jeśli nie będzie to problemem. Nie chcemy się narzucać. - skomentowała Aya.
- Jasne, że nie. Chodźcie oprowadzę was, jest już ciemno jeszcze was kto napadnie... – niestety, nie dane było mi dokończyć zdania.
- i zgwałci! - odparły śmiejąc się na całe gardło.
- Dokładnie! – klasnąłem w dłonie. – o to mi cały czas chodziło. Zaraz, co?! – prawie zadławiłem się powietrzem, a ich twarze były już purpurowe od śmiechu.
- Nic nic, wiatr szumi. Chodźmy już. - znów chwyciły mnie pod ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz