niedziela, 11 stycznia 2015

remejk (11, 12, 13, 14)


Od czasu kłótni z przyjacielem, Natsu nie zaznał spokoju, przez cały czas towarzyszyły mu pesymistyczne myśli. Brakowało mu chłopaka, do tej pory jego obecność była rzeczą tak naturalną, że nawet nie zwracał na nią uwagi. Był nieodłączną częścią jego życia. Teraz jednak czuł się jakby coś mu odebrano. Dni stały się jałowe, pozbawione jakiegokolwiek smaku, straciły wyraz.
A najgorszy był fakt, że to on sam sprowadził wszystko do tego punktu.
Karmelowy chłopak przymknął oczy i starał się wyciszyć, co swoją drogą niezbyt mu wychodziło. Wbrew jego woli myśli cały czas nakierowane były na Akihiso. Martwił się. O niego i o siebie, relację, którą wyraźnie podburzył. Jeżeli jeszcze nie zniszczył jej całkowicie.
Musi wreszcie nauczyć się, że pewnych rzeczy robić nie należy.
*
Mama wyjechała, więc głoduję. W końcu jestem przecudownym kucharzem, jak już wszyscy zdążyli zauważyć. Jazda na kanapkach już powoli mi zbrzydła, bo ile można?
Sięgnąłem po komórkę rzuconą gdzieś niedbale przy kanapie i wykręciłem numer do pobliskiej pizzerii. Mam tyle szczęścia, że posiadam jakieś pieniądze, bo byłbym skończony. W tymże momencie przeszkodził mi dzwonek do drzwi. Niechętnie zakończyłem połączenie i rozeźlony ruszyłem do drzwi wyjściowych gotów nakrzyczeć na osobę, która przerwała mi składanie zamówienia. Jeżeli to bliźniaczki, nie będę musiał się powstrzymywać. Po krótkim poszukiwaniu klucza wreszcie otworzyłem drzwi przybyszowi, którym okazał się być nie kto inny, jak Jinta. Cóż, nie do końca się pomyliłem myśląc o kazirodczym rodzeństwie. 

- Aye stwierdziły, że głodujesz i wysłały mnie do ciebie z obiadem. A że i tak miałem iść w tę stronę, to się zgodziłem. - mruknął, podając mi plastikowy pojemnik, w którym znajdowało się moje zbawienie. Oby tylko nie dorzuciły tam niczego dziwnego oraz ich kuchnia nie stała na moim poziomie.
No ale, darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, prawda?
- Dzięki, tyłek mi ratujecie. Wejdziesz? - zapytałem bliski rozpłakania się ze szczęścia. Może jednak bóg istnieje?
- Jasne, do sklepu zawsze mogę iść potem. - oświadczył, przekraczając próg mojego domu ze szczęściem na twarzy. Wyglądał, jakby tylko na to zaproszenie czekał.
- A właśnie! Oddam ci ciuchy. - przypomniało mi się nagle, po czym pognałem na górę po wyprane, pięknie pachnące i złożone w kosteczkę (przez mamę) ubrania.
- Ano, nawet zapomniałem, że je masz. - zaśmiał się, rozglądając po najbliższych pomieszczeniach, po czym zagwizdał z uznaniem i zaczął chwalić mój dom. Skrzywiłem się lekko słysząc te pochwały, osobiście nie widziałem w swoim mieszkaniu niczego wyróżniającego się na tle innych. Ot, zwykły domek jednorodzinny w niczym nieprzypominający tych, które widniały na stronicach kolorowych czasopism kolekcjonowanych przez mamę. Oddałem chłopakowi jego rzeczy i poprowadziłem do salonu, samemu zahaczając jeszcze o kuchnię w poszukiwaniu czystych sztućców. Rozłożyłem się wygodnie na kanapie i włączyłem kablówkę. Na jednym z programów leciał akurat jakiś romans, więc szybko przełączyłem na inny, tym razem muzyczny. Jednakże i ten mi nie pasował, dlatego z zniesmaczoną miną kolejny raz zmieniłem kanał, Naruto. 
- Lubisz Naruciaka? - zapytał nagle czarnowłosy.
- Poniekąd. - odrzekłem zwięźle, otwierając pojemnik, w którym czekał na mnie ryż z kurczaczkiem i sosem słodko-kwaśnym. Zapach tej cudowności uwiódł mnie równie, co jego niesamowity wygląd. Wziąłem kęs i nie zawiodłem się. Smakuje jeszcze lepiej niż wygląda. O niebo lepiej. Jak coś może tak niebiańsko smakować? Nabiłem kolejny kawałek kurczaka.
- Smakuje? - zapytał kiedy już miałem wziąć do ust kurczaczka.
- Stary, to jest pyszne! - zacząłem rozwodzić się nad jego idealnym smakiem gorączkowo gestykulując, aby jeszcze dokładniej wyrazić tę niesamowitość.
- Serio? nie wierzę. - chwycił mnie za nadgarstek i zjadł nabitą na widelec porcję. - Łał, nawet im to wyszło. - jego czyn nieco mnie zaskoczył, nie spodziewałem się tego z jego strony.
- Zachowujesz się z lekka pedalsko, tak na moje oko. - skwitowałem, chociaż tak naprawdę jedynym tęczowym w tym pokoju byłem najpewniej ja.
*
- Kurebayashi, w tym roku także weźmiesz udział w konkursie anglojęzycznym? - spojrzała na mnie wychowawczyni wzrokiem stanowczo mówiącym, że muszę się na to zgodzić. Pokiwałem głową cudem powstrzymując ciężkie westchnienie. Bo co innego mogłem zrobić? Nie chcę się jej tłumaczyć, że od niedawna mam wszystko w dupie i konkursy mało mnie obchodzą. 
- dobrze, w takim razie przyjdź dzisiaj na siódmej godzinie do mnie, jakbyś coś miał, to mogę się zwolnić. - cmoknęła i wróciła do piłowania swoich idealnych, długich paznokci. Tak, pani Wakeshima poświęcała uwagę swojej urodzie nawet na lekcjach. 
Było to swego rodzaju uzależnienie i w mojej opinii powinna pójść na jakąś terapię, bo to aż niezdrowe.
- A właśnie! - wykrzyknęła nagle, z wrażenia prawie spadając z krzesła. Poprawiła swoje ogniste włosy i dokończyła wypowiedź. - jeszcze w tym miesiącu możemy zorganizować naszą trzydniową wycieczkę nad morze, bo zwolniły się jednak miejsca w ośrodku. Nadal chętni? - zapytała z zabójczym uśmiechem i wzięła pierwszy lepszy notesik do ręki. Po klasie rozniosły się krzyki i wiwaty, długo wyczekiwany wyjazd wreszcie dojdzie do skutku. Nie jestem pewien dlaczego, ale od razu spojrzałem na Natsu z czymś w rodzaju nadziei? Tak, to chyba to. Bo z jednej strony nadal mam ochotę napluć na niego jadem, ale też powoli dochodzę do wniosku, że gdybyśmy porozmawiali wszystko mogłoby się ułożyć. Ale, że on też postanowił mnie unikać, to nie miałem zamiaru się z niczym wyrywać. Co ja jestem, niech przeprosi pierwszy. Brakuje mi jego żartów i śmiechu, samej obecności. Bliźniaczki są niesamowite, zajebiste wręcz, ale i tak nie wytworzę z nimi więzi podobnej do tej, która łączy (łączyła?) mnie z  Natsu. Nauczycielka zaczęła tłumaczyć ile pieniędzy mamy wpłacić skarbnikowi, czyli świętej panience Kurosaki... której swoją drogą nienawidzę. Wyrwałbym flaki i porozwieszał na drzewach przy szkole, manifestując tym moją nienawiść do jędzy. Nie bezpodstawnie ją za nią uważam. Zachowanie tej flądry jest obrzydzające, wywyższa się i udaje najlepszą. Chwali się swoim bogactwem i statusem społecznym tatusia. Modlę się, aby nagle zachorowała i nie mogła przejść do następnej klasy przez zbyt dużą ilość opuszczonych godzin. Szkoda, że na modlitwach się kończy.
Zdecydowanie bardziej lubię przewodniczącą. Misa może i jest czasem oschła, ale to bardzo miła dziewczyna. Niejednokrotnie mi (i innym) pomogła, klasa ufa jej i ją lubi. Jest totalnym przeciwieństwem tej drugiej. Nie wiem więc, jak zostały przyjaciółkami.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek. Wszyscy zerwali się z miejsc. Zostałem tylko ja i Wakeshima.
- To, zaczniemy już na przerwie, dobrze? - uśmiechnęła się życzliwie, podchodząc do mnie. Otworzyła przede mną jakąś książkę i zaczęła po kolei wszystko tłumaczyć. 
- Patrz przede wszystkim musisz opanować ten i ten czas... - postukała paznokciem po książce. -  Aha no i musisz się nauczyć sporo o zabytkach Anglii, władcach i ciekawostki też mile widziane. Sam wiesz, jakie pytania były na poprzednim konkursie. - mruknęła niechętnie. Rok temu uczyłem się wszystkich najważniejszych rzeczy, z naciskiem na gramatykę i słownictwo, co nie stanowiło niestety nawet 1/4 testu. 
- Zaraz dam ci jakieś przykładowe testy z poprzednich lat, ok? Gumy? - zapytała, podsuwając mi pod nos opakowanie orbit.
- Ehe. - odrzuciłem, biorąc jeden miętowy listek. Po chwili dostałem dosyć obszerny arkusz z  pytaniami. 
- Zrób zadania od 1 na stronie drugiej do tego, o tutaj. - stuknęła palcem w miejsce, gdzie znajdowało się zadanie z numerem szóstym. 
- aha... - starałem się nie ziewać, chociaż z marnym skutkiem. Potrzeba była zbyt wielka.
- Oki doki, rób, a ja zajmę się robieniem tej przeklętej gazetki. - posłała mi buziaczka i pobiegła na zaplecze, głośno stukając bordowymi szpilkami. Ja natomiast zacząłem poważnie rozważać samobójstwo przy użyciu szkolnego cyrkla. Odjąłbym sobie tych katorg, jakie właśnie przeżywam. Skoro nie umiem być asertywnym, chyba tylko opcja odebrania sobie życia wchodzi w grę.
Szkoda tylko, że nie mam bladego pojęcia, gdzie podziało się to cholerstwo.
*
- A wy nadal się nie pogodziliście? - skarciła mnie Aya, pstrykając w czoło. Po chwili zaczęła prawić mi kazania, do czego dołączyła się jej siostra. Ach, tylko na to czekałem, żeby tamta dwójka zaczęła na mnie wrzucać. Przepraszam, że jestem takim dumnym debilem i nie mam najmniejszego zamiaru się przełamać.
- Sam sobie winien. Niech przyjdzie, padnie na kolana i przeprasza. - warknąłem. - skończy temat. - uciąłem sucho. Na moje szczęście dziewczyny miały na głowie także przygotowania do pieprzonego testu z pieprzonej geografii, który rozpocznie się za pieprzone pięć minut.
- Tak tylko przypominam, że nie odpuścimy i po sprawdzianie nadal będziemy ci równo truły dupę. - odrzuciła, jakby czytając mi w myślach. Nie ukrywam, nie mogę się doczekać. Zatrzasnąłem brutalnie książkę odrzucając ją na trawę. I tak się niczego już nie nauczę, jak wyjdzie, tak wyjdzie. Cudów się nie spodziewam, ja i geografia nienawidzimy się z wzajemnością.
Wybił dzwonek i zostaliśmy zmuszeni powrócić do klas. Rozniosły się smętne pomruki i parę przekleństw. Sam bym lepiej nie ujął uczucia, jakie towarzyszyło mi podczas drogi na górę. Test, który dostaliśmy nie był trudny. Jednak nie powiem też, że łatwy (chyba że jest się kujonem, jak Murasaki.) Gdy odpowiedziałem już na wszystkie pytania i wycisnąłem z siebie co najlepsze podczas rozwiązywania zadań i oddałem test spostrzegłem, że do dzwonka pozostawało nadal piętnaście minut.
Na które nie miałem absolutnego pomysłu. Gdybym sięgnął do plecaka po szkicownik zostałbym zbesztany za hałasowanie, więc to odpada. Z komiksami podobnie, porozmawiać również nie ma z kim.
Westchnąłem ciężko i podparłem brodę na dłoni, rozglądając się ze znudzeniem po klasie. Większość była nadal pochłonięta testem. Jedynie Natsu, który oddał test już jakiś czas temu przysypiał sobie, z głową na ławce. Może powinienem wziąć z niego przykład?
Niestety, zamiast pójścia w ślady chłopaka wybrałem znacznie trudniejsze zajęcie. Mianowicie w swoich myślach znów poruszyłem temat zgody z nim. Być może powinienem jednak sam wyjść z inicjatywą ugody?
Gdy rozbrzmiał dzwonek z błogim uśmiechem na ustach zabrałem swoją torbę i wyszedłem przed klasę. Zaraz za mną Aya i Ayame.
- Możecie dziś wrócić beze mnie? - miałem zamiar coś jeszcze dodać, ale widać było, że powód był im już znany. Przybiły sobie piątkę i uciekły na dół, kierując się w stronę szatni. Ja natomiast oparłem się plecami o chropowatą ścianę i czekałem, aż odpowiednia osoba wreszcie opuści pomieszczenie. Wreszcie wyszedł, nadal zasmucony, snujący się jak cień. Wziąłem głęboki oddech i zaczepiłem go, co było dla niego niemałym zaskoczeniem.
- Wróćmy dziś razem, chcę porozmawiać. - wypaliłem. Ku mojemu zdziwieniu zgodził się. Cóż, teraz tylko najtrudniejsza część. Mianowicie: rozmowa na temat, który najchętniej bym ominął. Niestety, nie wszystko da się tak po prostu zostawić, aż samo się rozwiąże lub ktoś inny zrobi to za mnie. Podczas tych piętnastu minut przemyślałem kilka spraw. (Zastanawia mnie tylko, dlaczego odpowiedź nie mogła mi przyjść podczas wielogodzinnych rozmyślań, a dopiero na nudnej lekcji?)
Wyszliśmy z budynku szkoły i skierowaliśmy się w stronę mojego domu. Długo zbierałem się w sobie, aby się odezwać, ale skoro sam to zaproponowałem, to musiałem zacząć. Prawda?
- I co w związku z ostatnimi sprawami?
- Zamierzasz prawić mi kazania? - skrzywił się czarnooki.
- Nie. - uciąłem. - pytam się, czego ode mnie oczekujesz? - wbiłem w niego wyczekujące spojrzenie. Bo skąd mam wiedzieć, co o tym wszystkim sądzić? Odpowiedzi najlepiej szukać u źródła.
- Myślę, że cię lubię. - odparł smętnie.
- Pozwolisz mi nad tym pomyśleć? - zapytałem po chwili. Spodziewałem się tych słów z jego strony, ale mimo to sam nie wiedziałem, jak powinienem na nie reagować. Pewna część mnie pragnęła obecności tego chłopaka w moim życiu i to... jako kogoś więcej niż przyjaciela z klasy, ale ta druga część odwodziła mnie od tego pomysłu. To jak walka kreskówkowego aniołka i diabła, którzy pojawiali się na ramionach postaci.
Zdziwiłem się, kiedy ten zaczął rechotać. Tej reakcji nie sposób było przewidzieć. Dlatego spojrzałem na niego, niczym na ostatniego debila i oczekiwałem wyjaśnień z jego strony.
- Poczekam, ile będziesz kazał. Myślałem tylko, że nie chcesz mnie znać. - rzucił, a na jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech. Jednakże z ręką na sercu mogę rzec, że był to uśmiech najprawdziwszy.
                                                                                  *






poniedziałek, 27 października 2014

Remejk (5, 6, 7,8, 9, 10)

Wstałem będąc półprzytomnym, zresztą jak zawsze. Wstawanie nigdy nie wychodziło mi zbyt dobrze. I chyba nigdy nie będzie. Poczłapałem leniwie do kuchni na parterze i wypiłem szklankę lodowato zimnej wody, która w miarę mnie ocuciła. Mama była już od dawna w pracy a w domu panowała nienaturalna, dzwoniąca w uszach cisza. Nie lubię jej. Niby z jednej strony, jest to przyjemniejsze od ciągłego hałasu, ale pustka tutaj wręcz dzwoni, aż chce się krzyczeć na całe gardło, byleby to przerwać. Wzdrygnąłem się, sam nie wiem, czy z zimna, a może przez grobową atmosferę. W dodatku za oknem szaro i leje jak z cebra. Cudowny początek dnia, aż się chce iść do szkoły, nie?  Jestem tak bardzo wymęczony, że pierwsze parę lekcji pewnie prześpię na blacie ławki. Nie zapominajmy, że dzisiaj są też zajęcia ze szkolnego klubu koszykówki. Jak dożyję do 7 lekcji, będzie to sukcesem. Czas gonił, więc postanowiłem wreszcie doprowadzić się do porządku. Muszę wyglądać chociaż na tyle dobrze, żeby móc bez wstydu pokazać się ludziom w szkole. Tak oto następne minuty spędziłem przed lustrem przylizując niesforne, czarne pasma włosów. Nigdy nie zrozumiem dziewczyn i fryzjerek, które tak zmyślnie operują prostownicami, szczotkami, lokówkami i innymi pierdołami. Dlaczego akurat do tego muszę mieć dwie lewe ręce? Wreszcie zdołowany do cna poddałem się i po prostu zostawiłem sprawę tak, jak jest. Naciągnąłem na siebie czarne rurki i flanelową koszulę w czarno-czerwoną kratę, która, mimo że ma już swoje lata nadal dobrze służy. Z dna szafy udało mi się wydostać potrójną pieszczochę, którą zapiąłem na nadgarstku. Jeszcze raz obejrzałem się w lustrze i stwierdziłem, że jestem już gotowy. Kiedy szedłem po torbę leżącą zagrzebana pod biurkiem, nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Wystraszyłem się nie na żarty i pisnąłem ze strachu, wysokim, dziewczęcym głosikiem. Przyłożyłem dłoń do łomoczącego serca, to było naprawdę okropne. Kto normalny przychodzi o takich godzinach? Toż to 7:20 dopiero. Zdenerwowany na swoją reakcję, jak i przybysza poszedłem otworzyć drzwi. Chociaż zastanawiałem się poważnie, czy nie dać sobie spokoju i poczekać, aż ten ktoś pójdzie. Otworzyłem, a przed oczami pojawił mi się karmelowowłosy chłopaczek.
- Co to cię sprowadza w me skromne progi, panie Sakaki? - zapytałem ironicznie.
- Wiesz, czasem nudzi mi się chodzenie samemu do szkoły. Tak jakooooś cicho jest. Nie lubię ciszy. Czy Akihiś miałby ochotę wybrać się w tę  jakże długą drogę ze mną? - pokiwałem głową od niechcenia. No, bo co miałem zrobić? Odmawiać mu nie będę, byłoby to niemiłe z mojej strony. Zabrałem torbę, po czym wyszedłem z domu i zakluczyłem drzwi, następnie sprawdzając jeszcze, czy są na pewno zamknięte. Ruszyliśmy wolno chodnikiem, a ja podczas marszu biłem się z kablami słuchawek, co za debil wymyślił takie cholerstwo.
- Dajże to, do jutra tego nie rozwiążesz w swoim ślimaczym tempie. - wyciągnął z moich rąk szatańskie słuchawki i zwinnie je odplątał. - proszę. - wręczył mi z powrotem.
- Toż to magia w najczystszej postaci... - podłączyłem zdziwiony wtyczkę do mojej cegły. Włączyłem zakładkę muzyki i założyłem słuchawki. Włączyłem pierwszy numer na liście odtwarzania, z umieszczonych w moich uszach głośniczków popłynęła muzyka.
- Czego słuchasz? - zapytał zaciekawiony chłopak, zaglądając mi przez ramię do komórki.
- Guren. Chcesz posłuchać? - zapytałem, a ten ochoczo pokiwał głową. Przypominał małego, radosnego szczeniaka. Jak... żałośnie. Wyszczerzyłem się na myśl o Natsu z psimi uszami oraz ogonem, w obroży na szyi i przywiązanym na łańcuchu do drewnianej budy.
- Świeeetne!
- No wiem. - zaśmiałem się, nadal nie mogąc wyzbyć tego obrazu z mojej głowy. - to teraz puszczę ci mój ukochany utwór, pewnie nie znasz. - zmieniłem piosenkę.
- Co to za piosenka? Słodka. - skomentował.
- Aimer, rokutousei no yoru.
-To z no.6, nie? Tam, gdzie para pedałów rozpierdziela system?
- taaak. - zaśmiałem się głośno na jego idealne wręcz określenie. - W sumie, to nie oglądałem go, ale ścieżka muzyczna ogromnie przypadła mi do gustu. Także uważam, że jest słodka. - tak słodka, jak wyobrażenie psiego Natsu. Dodałem sobie w myślach, a mój kącik ust powędrował ku górze.
- A może teraz ja tobie pokażę moją ulubioną piosenkę? - zapytał wyciągając komórkę.
- jasne, jestem ciekaw jaka. Pewnie Kyari Pamyu Pamyu. - zażartowałem, podając najbardziej zidiociałą i przesłodzoną gwiazdkę, jaką dano mi było ujrzeć. Chyba, że liczą się Koreańskie aegyo dziewczynki po masie operacji..
- Nie-e. - przeciągnął ''e'' i westchnął z dezaprobatą. - Słuchaj, jak Jezus w piśmie świętym przykazał, śmiertelniku. - włączył mi dobrze już znany i także uwielbiany utwór.
- Kanon~ - rozmarzyłem się. Cóż, gustu widocznie nie mogę mu odmówić. Myślałem, że puści mi jakiś komerchowy szajs, ale mile mnie zaskoczył.
- Taaak! jasne, że tak. - zachwycił się wręcz unosząc z ziemi przy każdym kolejnym tanecznym, energicznym kroku. Jak zawsze z jego twarzy ani na sekundę nie zszedł idealnie wypracowany, okładkowy uśmiech. Okolona karmelowymi włosami, w których odbija się blask słońca. Wygląda jak nastoletni model i jestem pewien, że odnalazłby się w tej branży. W końcu, nikt nie zaprzeczy, że jest piękny
*
Lekcje minęły, ciągnęły się i ciągnęły, szły mozolnie, ale wreszcie dobiegły końca. Nie nałapałem słabych ocen i byłem z tego dumny. A nawet matematyka była dziś wyjątkowo łagodna. Co za wspaniały dzień, aż bym to uczcił snem. Szedłem właśnie korytarzem w stronę sali gimnastycznej, kiedy dopadł mnie Natsu.
- Wrócimy razem, Akihiś? - zapytał chłopak, trzymając mnie za ramię. Jego palce niemiłosiernie się we mnie wbijały. To boli, niedorozwinięta pałko.
- Mam zajęcia z klubu, więc nawet jeślibym chciał, to byłbyś zmuszony do ponadgodzinnego czekania na mnie.
- Nie będzie to problemem! - rzucił od razu. Pies.
- Za dużo masz czasu w ciągu dnia? Pouczył byś się lepiej. Nie wiem, czy takie czekanie jest warte pięciominutowej drogi z kolegą.
- Ale ja wiem. To do zobaczyska przed szkołą za godzinkę. - posłał mi oczko i odbiegł cały w skowronkach, a ja patrzyłem za tym ośmieszającym się idiotą. Nikt mu jeszcze pedalstwa nie zarzucił? A powinni. Będąc wreszcie wolnym poszedłem do szatni, gdzie była już większość chłopaków. Od razu uderzył we mnie mdlący zapach potu. Wywracając oczyma z pogardą dla ich "uwielbienia" do czystości i estetyki podbiegłem otworzyć okno. Nie znoszę atmosfery tutaj. Levi by zapłakał, jakby widział. Szatnie w dodatku są całe dosłownie uwalone przeróżnymi rzeczami po całym dniu użytkowania ich przez niezbyt dbających o porządek uczniów. W końcu woźne wysprzątają, nie?. Paluszki, rozlane soki pod ławkami, lepiąca się od oranżady podłoga.  Dawno zapomniane gatki od wuefu, po które nikt się już raczej nie zgłosi. Ohyda jednym słowem. Przywitałem się z resztą zespołu czyli kolejno od prawej strony: Toshiro, rudowłosy, wysoki chłopak, z którym rozmawiam sporadycznie, ale wydaje się miły; bracia Hideki i Hiroki, którzy nie różnią się prawie niczym; Ryuji, Shitsuo i jego przyjaciel - czarnowłosy Subaru. Rzuciłem niedbale swoją torbę na zmasakrowaną przez uczniów dopiskami, wyskrobaniami, czy czym tam jeszcze ławkę. Wyciągnąłem z niej strój do ćwiczeń i nałożyłem go na siebie. Porozmawiałem jeszcze chwilę z kolegami, których nie widziałem całe wakacje i po chwili rozpoczął się trening. Najpierw najstarszy z naszej drużyny poprowadził męczącą (jak dla mnie - obiboka, który całe wakacje nie ćwiczył) rozgrzewkę, a potem już po prostu gra. Co chwila słychać było chrzęst metalowej siatki, przez którą raz po raz wpadała chropowata piłka. Biegaliśmy jak szaleni po boisku, wydając piski wynikające ze spotkania naszych butów z podłożem. Tak, koszykówka to jest to. Szkoda tylko, że czuję, jakbym zaraz miał paść na twarz.
*
- Uff, ale się zmachałem! - Shitsuo opadł bezwładnie na ławeczkę i zaczął wachlować się zdjętym wcześniej podkoszulkiem, a nam pokazując swój zadbany brzuszek.
- Nie przesadzaj Shitsuś, było gorzej. - wyraził swą opinię Hideki. Zdawał się nie być ani trochę zmęczonym tym wszystkim, Hiroki od razu mu przytaknął.
- Och Shitsusiu, starość nie radość. -  uśmiechnął się asymetrycznie Tosiek, zmieniając bluzkę na czystą. Poprzekomarzali się jeszcze przez chwilę, po czym towarzystwo poczęło się z wolna rozchodzić. Na koniec zostałem tu tylko guzdrzący się ja i Tosiek. Ten nagle podszedł do mnie i bez żadnego wyjaśnienia objął ramionami, co było dziwne i niesamowicie nienaturalne. Poczułem niemiłe ukłucie w żołądku.
- Jak zwykle świetnie grałeś Akihisiu. - zaczął okręcać wokół palca kosmyk moich kruczych włosów, a jego ciepły oddech owionął mój kark, przez co dostałem dreszczy. Odwróciłem się do niego przodem i spojrzałem wzrokiem ułomnego, nie wiedząc o co tak właściwie chodzi. Jakiż to ma do mnie interes, że się tak przymila?
- Co tak patrzysz głupku? - zrobił maślane oczy. - Wiesz, ja już od dawna cię obserwuję. Zawsze byłeś taki... idealny! - w końcu znalazł odpowiednie słowo. - Przyciągasz wzrok, wiesz? Może to być nieco żenujące, ale bardzo cię lubię. Wyglądasz słodko i niewinnie, masz znakomite wyniki w nauce, pięknie rysujesz i grasz jak zawodowiec. Czego chcieć więcej, prawda? - uśmiechnął się dziwnie, a mnie zamurowało.
- Nie wiem, nie wszystko jednak jest takie idealne jak może się wydawać. - burknąłem tylko.
- Jak zawsze skromny. To też w tobie lubię. - nagle zbliżył się niewiarygodnie blisko i bezceremonialnie mnie pocałował. Przepraszam, czy to jakiś pieprzony test, czy po prostu mam pecha życiowego? Odepchnąłem go od siebie gwałtownie i spoliczkowałem, gromiąc wzrokiem. Chwyciłem torbę i jak najszybciej wybiegłem z tego miejsca, rzucając jeszcze słowa obrazy w stronę tego - jak mi się dotąd wydawało - milutkiego Tosia. Czy oni się wszyscy zmówili przeciwko mnie? Wytarłem usta rękawem, mając ochotę się porzygać. Skręciłem, sunąc prosto do drzwi wyjściowych. Wypadłem ze szkoły i wpadłem wprost na Natsu, powalając go na ziemię.
- Oj, wybacz! Ale... ale...  - schowałem głowę w jego ramionach, nie zwracając uwagi na to, że miałem się do niego w sumie nie zbliżać. Kij z postanowieniami. Tylko nudziarze trzymają się planu. - Tosiek jest straszny.
- Co ci zrobił?- zmartwił się, gładząc mnie delikatnie po włosach. Jego matczyny gest powoli zaczął mnie uspokajać. Martwiło mnie jednak, że nadal siedzimy sobie przez placówką edukacyjną. To trochę nie na miejscu, nieprawdaż?
- To, co ten pojeb zrobił nie przejdzie mi nawet przez gardło! - żachnąłem się.
- Pocałował cię? - strzelił, a ja pokiwałem zawstydzony głową. Czuję się ohydnie. Jak taka poniewierana przez wszystkich ciota. W tym przedstawieniu, jakim jest życie dostałem możliwie najgorszą ze wszystkich ról. Nie dosyć tego po chwili na dworze pojawił się jeszcze ten... ten zboczeniec!
- Ojej, nie sądziłem, że aż tak ostro zareagujesz. Sorka, poczekam. - podszedł do nas z tym przygłupim uśmieszkiem, a jego prawy policzek nadal był czerwony. Dobrze tak szmacie. Jeszcze bym go pobił. Wyrwałbym mu nogi z dupy i wsadził do gardła, cholera jasna!
- To poczekasz długo, bo niestety jest zajęty. - odpowiedział za mnie chłopak i nagle jemu też chciałem wymierzyć siarczysty policzek.
- Może przez ciebie? - parsknął śmiechem. - Oj, to naprawdę mam spooorego rywala.
- Nie zaprzeczę chodź. - pomógł mi wstać i poszliśmy w swoją stronę. Posłałem kolejne dzisiejszego dnia wrogie spojrzenie ku Toshiro i ruszyliśmy z zadartymi wysoko głowami chcąc wyraźnie pokazać, że mamy go w jak najgłębszym poważaniu. Kiedy już nieco się oddaliliśmy (i upewniłem się, że ten bezrozumny rudzielec nas nie śledzi) postanowiłem zapytać:
- Natsu? To co mówiłeś... Że jestem zajęty...
- Zapomnij.- uciął. -  Musiałem jakoś spławić tego dupka. Nigdy nie pozwoliłbym, żeby ktoś taki jak ten obślizgły synalek bogatego biznesmenka poniewierał mojego najlepszego przyjaciela. - Uff, czyli jednak friendzone wita. Mogę być spokojny, nie?
- Aha, okej. Rozumiem. - spuściłem głowę. - Dzięki za wstawiennictwo w mojej obronie. Ale wiesz co, sam też bym mógł mu odpyskować. Brr. - wzdrygnąłem się. - nigdy chyba nie zapomnę dzisiejszego dnia. W ogóle, to miesiąca. Jest co najmniej chory. Tyle się wydarzyło.
- Jeśli chcesz sprawię, że zapomnisz. - zaśmiał się.
- Jak? - kolejny raz tego dnia ogarnęło mnie zdezorientowanie. Może ja jestem po prostu tępy, że tak mało pojmuję?
- Boże, każdy wyczułby tu podtekst. Nawet dzieciak. - Nachylił się nade mną i przycisnął swoje miękkie, ciepłe wargi do moich odpowiedników. Pocałunek był delikatny i trwał zaledwie chwilę, chociaż gdy skończył nieświadomie wysunąłem się po więcej. Nie chciałem tego przerwać. Chwilę potem zdałem sobie sprawę z tego, co robię i już nie było tak kolorowo. Na jego twarzy znów zamajaczył się uśmiech i na powrót przysunął się do mnie, ponownie muskając moje usta. Tym razem nieco dłużej.
- Nie, dosyć! - krzyknąłem nagle, obudziwszy w sobie swoją drugą stronę. Tą, która za wszelką cenę chce utrzymać mnie przy normalności.
- Przepraszam, zapomnij o tym, ok? To więcej się nie powtórzy. To pa! - rzucił i zwyczajnie sobie poszedł zostawiając mnie tutaj skołowanego.  Kurwa. Poczułem ogromną gulę w gardle, a oczy zaczęły mnie niemiłosiernie piec. Czy on do cholery wreszcie przestanie się mną bawić?! Najpierw całuje, a teraz porzuca jak starą, zepsutą zabawkę i gdzieś ucieka. Nawet bez słowa wytłumaczenia! To "zapomnij o tym" niech sobie wsadzi głęboko w odbyt. Chociaż nie, pewnie by się cieszył. W końcu to stuprocentowy pedał. Jeszcze by podnietę miał jaką z tego. Kopnąłem ze wściekłością leżący obok sporawy kamień i warknąłem, co przerodziło się w jęk. Na domiar złego nagle spadł deszcz. No, cieszę się bardzo. Ten na górze, to chyba lubi sobie robić ze mnie żarty.
- Akiiiiiiiś, czekaj! - usłyszałem przesłodzony głos, od którego aż bolały zęby. Tak, nie mogłem się mylić. Bliźniaczki mnie znalazły. Podbiegły do mnie z parasolką.
- Chodź, zaziębisz się. - zaprosiła mnie czule Ayame.
- Coś się stało? - zapytała po chwili ta druga. - masz przekrwione oczy.
- Haha, nawet dużo. - Tak. Jestem pewien, że moja odpowiedź wiele im dała i teraz wiedzą już wszystko. W końcu to takie konkretne i sprecyzowane, że bardziej się chyba już nie da, co?
- Później nam opowiesz, a teraz trzymaj parasolkę i chodź. Mnie już ręka boli. - mruknęła wręczając mi nieco rzucającą się w oczy różową parasolkę z nadrukowanymi kotkami. Ja się z tym nie pokażę, aż tak spedalony jeszcze nie jestem.
- Em, ty ją lepiej ponieś, ja... nie mam siły.
- Okey, rozumiem. - Ayame trzymała nad nami różowy daszek. - W sumie, to tobie i tak dużo ona nie pomoże. - stwierdziła patrząc na moje mokre włosy i ubranie.
- Nie wiem co tutaj robiłeś, ale mogłeś pomyśleć, żeby zabrać parasolkę. Cały czas zapowiadają deszcze, weź ty chociaż sprawdzaj pogodę w komórce, co?
- To stało się tak nagle... - i nawet ja nie jestem pewien, o czym teraz mówię. Czy o kapryśnej pogodzie, czy o tym "wszystkim" co się wydarzyło. Popieprzone. Dokładnie, do reszty popieprzone! Mokre strugi deszczu spływały po mojej twarzy, a ja trząsłem się z zimna. Po obu moich stronach dziewczyny mamrotały coś o tym jak się o mnie martwią. Aha... Dobrze, że w ogóle ktoś się mną przejmuje. Nim się spostrzegłem dotarliśmy pod budynek, który zapewne był domem bliźniaczek. Aya uśmiechnęła się do mnie czule i zaprosiła do środka.
- Wróciłyśmy ciociu! przyszedł z nami przyjaciel, Akihiso, to ten, który był na tyle miły, aby wybrać się z nami do biblioteki.
- Dzień dobry! przepraszam za najście. - powiedziałem zdejmując buty i ustawiając je w rządku przy małych schodkach. W obszernym, pomalowanym na żółto korytarzu pojawiła się starszawa, pulchna kobieta o ciepłym spojrzeniu. Jej kawowe włosy przeplatane siwymi pasmami były upięte w niedbały, niski koczek. Trzymała w dłoniach tacę z pachnącymi, świeżo upieczonymi ciasteczkami.
- Dobrze, że już jesteście, cześć Aki, miło mi cię poznać. - uśmiechnęła się pogłębiając zmarszczki. - właśnie skończyłam piec ciastka, zaraz je wam przyniosę i coś do picia.
- Dzięki, tego potrzebowałyśmy. - rozmarzyły się tamte dwie.
- Dziękuję proszę pani.
- Gdzie z tą panią, ciocia wystarczy.
- dobrze... ciociu. - usiłowałem się uśmiechnąć. Ayame szturchnęła mnie w ramię.
- Chodź na górę, damy ci coś do przebrania. - spojrzałem na nią jak na ostatnią idiotkę. Ja mam się ubrać w jakąś z jej kiecek? Już sobie to wyobrażam. Fuj... Nigdy nie założę na siebie damskich ubrań, niech nawet nie próbują!
- Pożyczysz od mojego brata, nie ode mnie. - parsknęła śmiechem, czytając mi w myślach. - chociaż w sukience wyglądałbyś ślicznie!
- I jeszcze kiteczki!
- Jak słodko! - zachichotały. - chodź już, przebierzesz się, a potem powiesz co jest grane. - poklepała mnie po plecach. Poszedłem za nimi na górę, po długich, jasnych schodach. Po drodze jeszcze szeptały między sobą, jakbym wyglądał w poszczególnych sukienkach. Z pewnością pięknie, co? Humor ich nigdy nie opuszcza. Też bym tak chciał. Dziewczęta wprowadziły mnie do swojego pokoju. Muszę przyznać, że był śliczny. To jest... taki typowo dziewczęcy. Ja bym się w nim nie odnalazł. Piętrowe, pudroworóżowe łóżko (oczywiście uwieńczone różową pościelą i masą pluszaków - jak się domyślacie - różowych!) Biała, drewniana podłoga z dużymi, szarymi sękami i ściany tego samego koloru, poobwieszane rysunkami i plakatami. Dwa biurka z białego drewna, nad którymi znajdowały się szafki, różowy, włochaty dywan (ale nie taki świński róż, tylko ładny i przyjemny dla oka blady odcień) i tego samego koloru zasłonki w oknach z widokiem na naszą Kanagawę. Na jednej ze ścian wisiał czarny zegar w kształcie kota, którego poruszające się oczy wydawały się przewiercać na wskroś. Całokształt mógłbym opisać jako jedno wielkie cukierkowe królestwo, w którym żaden chłopak nie chciałby się znaleźć.
- Usiądź, ja pójdę do brata po jakieś ciuchy. - poleciła Aya. Po chwili zniknęła za rogiem, a ja nie chcąc niczego brudzić nadal stałem. Ayame sprawdzała coś w swojej komórce, co chwila zmieniając wyraz twarzy. Od uśmiechu, przez smutek do zupełnej obojętności.
- Jak co, nie słyszysz ułomie?! - wzdrygnąłem się, słysząc wrzaski Ayi. - Ubrania pożyczam dla kolegi, bo zmókł podczas deszczu! - warknęła gdzieś po drugiej stronie korytarza.
- No chyba nie... Nie te spodnie! Nie moje markowe spodnie! - wołał rozpaczliwie ich brat.
- A gówno mnie obchodzi czy markowe, czy nie później ci odda! - usłyszałem przerażające łupnięcie, a po chwili ujrzałem jak Aya idzie do mnie z ubraniami, a jej brat trzyma się kurczowo nogawki poprzecieranych spodni, próbując ją powstrzymać. Nie umiem nawet określić słowem uczucia, jaki mi towarzyszyło, gdy przyglądałem się tej niecodziennej scenie. Brat na mój widok podniósł się z ziemi i uśmiechnął przepraszająco. Muszę przyznać, że był całkiem ładny i wysoki, jak na Azjatę. Większość z nas była niesamowitymi kurduplami. Obudziła się we mnie zazdrość, sam chciałbym mieć więcej niż marne metr sześćdziesiąt pięć. Miał trochę przydługawe, ciemne włosy, jasne, lodowe oczy i perłową cerę.
- Jintan Matsuoka. - podał mi rękę.
- Akihiś, to jest... Akihiso - oprzytomniałem.
- Akihiś też fajne. - zaśmiał się. - Miło poznać, ale teraz cię zostawiam z moim kazirodczym rodzeństwem, mam nadzieję, że ciuchy będą dobre. - Wyszedł z pokoju, klnąc jeszcze pod nosem na siostry. Aya prychnęła coś niezrozumiale, a jej bliźniaczka zaśmiała się krótko.
- To, ten... Łazienka jest albo tu na piętrze po lewej stronie, albo na dole blisko kuchni. Masz tutaj ciuchy, idź się przebież my poczekamy. - Wręczyła mi ubrania. Podziękowałem i powlokłem się do łazienki, gubiąc się parę razy. Cóż, nie moja wina, że tutaj wszystko jest takie same.
Ubrania Jinty były nieco za duże na moją osobę. Biały podkoszulek na krótki rękaw i błękitne, poprzecierane dżinsy jednej z popularniejszych (i droższych!) marek. Pożyczyłem też sobie ręcznik do osuszenia włosów, z których wręcz ciekło. Po krótkiej chwili byłem już z powrotem w pokoju sióstr.
- A teraz gadaj co się stało! - powiedziały zgodnie zakładając ręce. Jak klony bądź odbicia lustrzane, wszystko tak idealnie równo, zsynchronizowane ruchy. Mam się bać? Może to jakieś zaprogramowane roboty z przyszłości, których zadaniem jest wykończenie ludzkości? Czy właśnie odkryłem ich tajemnicę?
- Boję się tego powiedzieć, to żenujące. Jeszcze komu wygadacie. - spłonąłem rumieńcem.
- O ile ty nic o nas nie sypniesz, to nie rozpowiemy twoich tajemnic. Mamy obiecać na mały paluszek? - wyciągnęły małe dłonie. Przeprowadziliśmy rytuał ''paluszka'' i zacząłem się zbierać do opowieści. Najpierw opowiedziałem im o zachowaniu rudego, potem o moich zmartwieniach związanych z Natsu. Nie kontrolowałem słów wychodzących z moich ust. Po prostu chciałem się komuś wyżalić, a że akurat one było moimi najbliższymi przyjaciółmi poza tym, którego właśnie obrażam, to co mam zrobić? Dziewczyny spojrzały na mnie z politowaniem.
- Jestem pewna, że źle to odebrałeś... Natsuś nie wydaje się być takim panem zła, jak go opisałeś.
- No tak, ale ktoś kto ma czyste intencje nie rozkochuje w sobie przyjaciela, a potem nie przeprasza i nie ucieka! - żachnąłem się.
- Ale masz problemy, po prostu pizda nie chłopak. - Aya spojrzała na mnie z ironią w oczach. Czy one mi nie miały pomóc?
- Wykaż trochę współczucia. Jemu jest na pewno bardzo ciężko. Prawda? - Poklepała mnie po głowie. Co prawda włożyła w to trochę za dużo siły, ale było to całkiem miłym gestem. Przynajmniej ona wie, jak się zachować. 
- Może porozmawiajcie jutro na spokojnie, wyjaśnicie sobie wszystko? Pewnie tylko tak to wyolbrzymiasz... 
- Może. - westchnąłem, nie będąc tak naprawdę zbyt przekonanym, co do tego. Dalej byłem zdania, że ten chłopak jest okropną osobą i od dnia dzisiejszego nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Choćbym miał umrzeć z tęsknoty za rozmowami z nim, to mam go szczerze w dupie! Wolę umrzeć, niż przyjaźnić się z kimś takim. Aya miała coś powiedzieć, ale właśnie do jej pokoju weszła ich ciocia z tacą ciastek i kakałkiem.
- Dziękujemy! - odparliśmy chórem, kiedy postawiła przed nami jedzenie. Zaciągnęliśmy się niebiańskim zapachem kruchych łakoci, które zaraz znajdą się w naszych żołądkach. Co jak co, ale humor od razu mi się poprawił
- Nie ma za co, smacznego - uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Zanim jednak zamknęła drzwi do pokoju wpadła biała, puszysta, maleńka kulka futra.
- Ojej, Sion przyszedł! - ucieszyła się Aya biorąc małe kociątko w dłonie.
- To nie jest Sion, to jest Homu! - westchnęła odbierając maleństwo i zaczęła się ich kłótnia. W między czasie kotek wyszarpał się z ich dłoni i zawędrował do mnie. Był bardzo mały, to dopiero kociątko. Miał miękkie w dotyku, długie i lśniące futro oraz piękne niebieskie oczka. Pogłaskałem go za uszkiem, a ten mruknął z zadowoleniem i machnął małą łapką.
- Powiedz, że Sion jest ładniejsze!
- Powiedz, że Homu jest ładniejsze! - nagle dwie kłócące się kobiety wbiły we mnie swoje oczekujące spojrzenia. No pięknie.
- Nazwijcie go po prostu Neko i po sprawie. - powiedziałem nie chcąc się z nimi kłócić.
- A może Natsu? - zażartowała Ayame.
- Nie kpij sobie ze mnie. - rzuciłem ja poduszką, ale jak to ja, nie trafiłem. Skutkowało to jeszcze większym śmiechem z jej strony.
- Chodź odprowadzimy cię, wydajesz się być bardzo zmęczony, a może po prostu jesteś zdenerwowany lub roztargniony? - zapytały dziewczyny.
- Chyba wszystko naraz. - odparłem, wstając. - a tak w ogóle to jeszcze raz za wszystko serdeczne dzięki. Jesteście wielkie. - przytuliłem je mocno, a one zaśmiały się obejmując mnie także. Mogę powiedzieć, że te dwie są moimi pierwszymi przyjaciółkami od dawien dawna. Tuliłem je jeszcze chwilę i poszedłem ubrać buty i kurtkę, po czym wyszedłem z ich domu. Chciałem wrócić sam, ale te się uparły, że chcą mnie odprowadzić. Kłócić się nie będę, w sumie mi to zwisa. Przesiedziałem tam sporo czasu, na dworze było jeszcze chłodniej, niż po południu. Zadrżałem z zimna. Kurtka nadal była trochę mokra, co dodatkowo mnie chłodziło.
- Zimno ci? Chodź jak się przytulimy to będzie cieplej! - objęły mnie jak wcześniej i tak szliśmy przez całą drogę do mojego domu, dziewczyny zaraz zaczęły coś tam trajkotać, ale wcale ich nie słuchałem. Patrzyłem za to uważnie na chodnik i przeskakiwałem powstałe przez deszcz kałuże. Powietrze po deszczu było lekkie i rześkie. Gdyby tylko nie było tak okropnie zimno, to uznałbym ten wieczór za nawet milutki.
- To tu, co nie? - wyrwały mnie nagle z zamyślenia, wskazując na mój dom.
- Tak, to papatki i wróćcie bezpiecznie. - ucałowałem każdą z nich w policzek i popędziłem do domu. Byłem cholernie śpiący i w dodatku okropnie się czułem. W domu od razu padłem na łóżko i tak leżałem przez dłuższy czas. Przykryty pod sam nos kołdrą, targany dreszczami. A jeśli złapię przeziębienie? Jak tak teraz myślę, to mogłem nie krakać. Od rana mam wysoką gorączkę i wysmarkuję dosłownie tony chusteczek. Mój pokój wręcz w nich tonie. Niedługo nie będzie gdzie nogi postawić. Mama spojrzała ze smutkiem na termometr.
- To żeś się doprawił. 39 stopni! Gdzie ty po dworze się szlajałeś? - utkwiła we mnie swoje gniewnie spojrzenie. Już po chwili zaczęła mi prawić swoje zwyczajowe kazania o tym, że mogłem zabrać parasol, ubrać się cieplej, nie chodzić po nocach. Szczerze, to rzygam już jej "lekcjami" i teraz chcę świętego spokoju, bo czuję, jakbym miał ducha wyzionąć.
- Mamo, wracałem z treningu, rano było ciepło i słonecznie. Potem rozszalał się deszcz i Aya oraz Ayame zaproponowały, żebyśmy poszli do nich skryć się przed deszczem, mimo to zanim tam dotarliśmy wszy... - kichnąłem, wyrywając z paczki kolejną chustkę- ...scy byliśmy już przemoczeni do suchej nitki. - taką wersję wydarzeń podałem. Ominąłem niepotrzebne fragmenty o moich miłosnych przeżyciach. 
- Trudno, zaległości będziesz mieć, ale zostajesz w domu. - Och! Jakbym miał zamiar w ogóle iść do szkoły. -Zaraz przyniosę ci okład do schłodzenia czoła, krople do nosa i lek przeciwgorączkowy. Czekaj tu.-  Opadłem bezwładnie na poduszki, śledząc ją, jak wychodzi z pokoju. Poniekąd się cieszę, że jestem chory. Parę dni bez tego całego cyrku, który rozgrywa się w szkole na pewno mi nie zaszkodzi. Jestem pewien, że nawet pomoże.
- Wróciłam, weź to i popij wodą. - podała mi jakieś białe świństwo i szklankę wypełnioną wodą. Obejrzałem wielką pastylkę i wytknąłem język, a z moich ust wydobył się dźwięk obrzydzenia. Jak najszybciej połknąłem to cholerstwo, od którego miałem ochotę zwrócić... huh, ciasteczka? To chyba ostatnie, co miałem w ustach.
- Jak możesz to podaj mi laptopa, puszczę sobie jakieś anime. - poprosiłem, a mama po chwili wręczyła mi mojego czarnego samsunga. W sumie to mógłbym jeszcze porysować, ale wątpię, że utrzymam rysik w ręce. Pewnie przy samym oglądaniu zasnę. 
*
Rozległ się dzwonek do drzwi, a ja poderwałem się z łóżka. Jednakże mojemu gwałtownemu wstaniu towarzyszyło ostre ukłucie w okolicach skroni więc tylko zakląłem cicho i wsunąłem się znów pod kołdrę. To pewnie ktoś do mamy. Zapewne... Ziewnąłem i zwinąłem się do pozycji embrionalnej. Znów miałem zasnąć, ale nagle...
- Jeśli nie śpi możesz wejść, złapał straszną gorączkę... - żaliła się jakiemuś z moich znajomych mama. Cudownie! Czyli to jednak do mnie,
- Dziękuję. - usłyszałem głos... Natsu! Tak cholera, jego! Niech mi ktoś wytłumaczy, czego ten natręt chce. Toż to już prawie prześladowanie, no. Nie chcę widzieć tego pedała w swoim domu. Podniosłem się powoli na łóżku i zapatrzyłem w drzwi, w których po chwili pojawiła się postać Natsu. Był "wyraźnie" zmartwiony. Dobre sobie, znowu przyszedł się ponabijać i pobawić?
- Hej. Em, dobrze, że nic ci nie jest... ma-martwiłem się. - powiedział starając się nie patrzyć mi w oczy. Człowieku zlituj się nade mną i spójrz tu do cholery.
- Taak, to tylko zwykłe przeziębienie, siadaj. -powiedziałem wskazując na miejsce obok mnie. - A tak w ogóle to...
- Hmm? - zapytał przybliżając się, idealnie. Uniosłem rękę i strzeliłem mu w twarz najmocniej, jak tylko potrafiłem.
- Okrutny jesteś tak w ogóle! - rzuciłem z wyrzutem. - A skoro już ci to powiedziałem, to możesz sobie iść.
- za co...? - jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Wyjdź. - prychnąłem. 
Kurwa, mam ochotę go uderzyć jeszcze raz. Rzucić w niego laptopem, rozbić mu leżący obok talerz na głowie albo wyrzucić z tego pokoju przez okno. I jeszcze parzy na mnie, jakby nie wiedział o co chodzi! Nadal siedział obok mnie, nic sobie nie robiąc z tego, co do niego mówię i robię. Syknąłem, czując jak powraca rozrywający ból w czaszce.  
- Ja pierdolę, wynoś się po prostu. - powtórzyłem i zakryłem się pod kołdrą. Do moich uszu doszedł jeszcze dźwięk rzucanych papierów na łóżko i tupanie jego butów, co oznajmiło mi, że wreszcie wyszedł.
                                                                         Tymczasem u Natsu
Do tępej głowy wreszcie dotarło, że jego dotychczasowe czyny były nieprzemyślane i głupie.
Zdenerwowany i smutny poszedł na dół, pożegnał się z matką chłopaka i postanowił wrócić do siebie. Całą drogę towarzyszyło mu uczucie, którego od dawna nie doświadczył. Był to pewien rodzaj pustki i wszechogarniającego żalu. Jakby ktoś ugodził go prosto w serce. Parę minut temu tak właśnie się stało. Jego były przyjaciel dobitnie uświadomił mu, jakim jest denerwującym ścierwem bez mózgu. Chłopak przystanął na chwilę i  zapatrzył się w bezchmurne niebo myśląc nad swoim idiotycznym postępowaniem. Postanowił. Już nie będzie przeszkadzał Akihiso. Skoro tak dogłębnie go zranił, to nie ma nawet próbować czego naprawiać. Zawalił na całej linii. Jest zwyczajnym pozerem. Zaśmiał się gorzko i poszedł dalej, przenosząc teraz spojrzenie na swoje buty. Wszystko się pieprzy i to "wszystko" jest winą nikogo innego, jak jego. I nawet nikt temu nie zaprzeczy. Nie ma co liczyć na przebaczenie. Tuż przed nim zatrzymał się z piskiem na rowerze jakiś chłopak, którego poznał dopiero po chwili.
- Coś ty taki smutny, kochasiu? Twoja zabawka ci uciekła sprzed nosa i nie masz kogo pieprzyć? - zaśmiał się Toshiro. W chłopaku powoli zaczęła zbierać się wściekłość. Dlaczego ze wszystkich osób w tym mieście musiał wpaść akurat na jego? Czy nie mógł spotkać Katsu, Miko, Ayame albo innej osoby? 
- Nie, z moją zabawką wszystko dobrze, Toshiro. - wycedził przez zęby.
- A może ja teraz zastąpię ci twoją zabawkę? - zeskoczył z roweru odrzucając go na bok z brzdękiem. Zbliżył się do Natsu i objął go swoimi wychudzonymi ramionami. - Pomyśl, ja już znam się na rzeczy. Możemy razem przeżyć o wiele więcej przygód i poznać więcej doznań niż z nim. Skusisz się? - szepnął zmysłowo i lekko przygryzł płatek jego ucha. Tego było za dużo. Karmelowowłosy odepchnął go od siebie i uderzył, wkładając w to gotującą się w nim furię. Rudzielec musiał dostać dosyć mocno, ponieważ zatoczył się, wydając z siebie skowyt.
- Jak chcesz się bawić, to zostań dziwką. Nawet pasujesz.- prychnął. Kiedy odchodził doszedł go histeryczny śmiech ''męskiej dziwki''. Podniósł się on do siadu i starł strużkę krwi spływającą z jego warg.
- Ależ ty zarozumiały. Niby jesteś ode mnie lepszy? - znów ten śmiech jak u psychopaty. Natsu nie zwrócił nawet uwagi na dalsze zaczepki  Dalszą drogę do domu pocieszał się w myślach, że może nie jest tak do końca żałosny, ponieważ znajdą się takie typy, jak tamten  Na tej ulicy o dziwo był tylko on, z czego niezmiernie się cieszył. Słychać było tylko odgłos jego kroków. Wśród drzew zauważył małego, białego kotka. Kucnął obok niego i zawołał do siebie, zdziwiony, że malec wcale się nie boi wziął go na ręce i pogłaskał czule. 
- Ale śliczny jesteś... - uśmiechnął się drapiąc maleństwo pod bródką.
*
Powoli zaczynam mieć dosyć całego świata. Gdzie się ruszę, to jakiś problem. Od napalonego kolegi z drużyny po zidiociałego przyjaciela. Aktualnie, to chyba jest największym z moich problemów! A najgorsze jest to, że ja go całkiem lubię. Tyle, że jednocześnie go też nienawidzę i mam ochotę zamordować gołymi rękoma.
- Aki, kakao. - do pokoju wtargnęła mama, niosąc mi słodki napój w białym kubku z napisem: "yes, my lord", który dostałem dawno od koleżanki w dniu moich urodzin. Szkoda, że już nie mieszka w tym mieście.
- Dzięki. - powiedziałem podnosząc się do siadu.
 - jak się czujesz? co z głową? Nic cie nie boli? - podała mi kubek i przystawiła swoją gładką, chłodną dłoń no mojego nadal rozpalonego czoła.
- Gorączka jak widzisz, głowa pobolewa i gardło mnie trochę boli, ale tyle co nic, o tyle! - pokazałem na palcach. Ta znów burknęła coś, że powinienem dbać o swoje zdrowie i dodała, że idzie po kolejne lekarstwa.
*
Minęło około tygodnia zanim wyzdrowiałem. Na moje szczęście kochane dziewczyny przynosiły mi wszystkie notatki i nie musiałem fatygować o to nikogo innego. A o Natsu nawet nie pytałem. Jestem zbyt wkurwiony i dumny, żeby udawać, że jest okej. Skończywszy się szykować wyszedłem z domu. Ach... Nie wyobrażacie sobie nawet, jaką czuję euforię, kiedy mogę wreszcie normalnie oddychać i wyjść z domu. Idąc żwawym krokiem w mgnieniu oka dotarłem do naszego kanagawskiego liceum. Na parkingu stało sporo samochodów. Jedne grona pedagogicznego, pozostałe innych pracowników, bądź starszych uczniów. Nie zabrakło też rowerów przy budynku, które należały do ''aktywniejszych'' licealistów. Niektórzy, tacy jak ja, chodzą  też pieszo. Zostało dobrych parę minut do dzwonka. Pośpiesznie przebrałem buty i ruszyłem w stronę części szkoły, w której znajdowała się hala sportowa, gdzie mieliśmy pierwszą lekcję. W szatni zająłem miejsce obok Yukki'ego. Natsu siedział po drugiej stronie pomieszczenia nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Wyciągnąłem z plecaka zwolnienie napisane przez mamę i poszedłem je zanieść naszemu wuefiście. Przekazałem też, że do końca tygodnia, raczej nie będę uczęszczać na zajęcia klubu koszykówki. Chłopacy przebierali się z ociąganiem, plotkując przy tym niczym dziewczyny. Parę z nich się sprzeczało i "przyjacielsko" obijało mordy. Westchnąłem donośnie wyrażając swoją dezaprobatę dla gatunku ludzkiego i wyszedłem na zbiórkę. Po krótkim czasie zebrali się już wszyscy. Dziewczyny skakały, śmiały się i krzyczały, wariowały, popychały się, wyzywały i przytulały, bądź całowały. Nie rozumiem kobiet i chyba nigdy ich nie zrozumiem. Ai i Ayame także nie, ale one wydają się być z całego grona najnormalniejsze. Panował istny chaos. Wreszcie uciszył nas nauczyciel. Rosły mężczyzna mocnej postury, szarooki brunet, z krótkim zarostem na kwadratowej szczęce. Wydał polecenia, a my, jako grupa niewolników ruszyliśmy na rzeź, zwaną także potocznie wuefem. Jakaś niska, chuda dziewczynka zdawała raport, nieustannie się jąkając. Była przy tym zaczerwieniona aż po szyję. Wreszcie założyła niezręcznie włosy za ucho i wypaliła na jednym oddechu całość. Nauczyciel powiedział parę słów i kazał usiąść niećwiczącym, a sam zajął się resztą klasy.  Przejechałem spojrzeniem po twarzach niećwiczących. Było ich dosyć mało. Dwie dziewczyny, przyjaciółki jak mniemam, które zapewne stymulują ból brzucha, bądź głowy, Usagi, Keita, Natsu i parę innych osób, które kojarzyłem tylko z wyglądu. Naprawdę, po trzech latach powinienem zapamiętać chociaż nazwiska. Odwróciłem głowę i zabrałem za czytanie mangi, którą pożyczyły mi dziewczyny. Szczerze mówiąc, to była zwyczajnym, nudnym komiksem, w którym piękni chłopcy byli stawiani wyżej niż fabuła. A tej było jak na lekarstwo. Ziewnąłem i przerzuciłem kartkę z cichym szelestem. Jakoś dotarłem do końca tomu, kiedy to rozbrzmiał się dzwonek. Jego zakończenie było tak samo nijakie, jak cała manga. Zmęczeni i przepoceni uczniowie udali się pełni ulgi do szatni, gdzie narzekali, jak starsi panowie. Poszedłem po swoją torbę szkolną i czekałem pod damską przebieralnią na bliźniaczki. Parę dziewczyn popatrzyło na mnie wymownie, inne coś do siebie szeptały uśmiechając się pod nosem. Kiedy tamte dwie wyszły oddałem Ai komiks i razem poszliśmy zjeść nasze lunche.
- I jak ci się podobała? - zapytała wypchana ryżem dziewczyna. Pochłaniała jedzenie w takim tempie, jakby od tygodnia nie miała suchego chleba w ustach.
- W sumie to to było nudne... - mruknąłem. - oczekiwałem czegoś ciekawszego, ale się zawiodłem. Przykro mi to mówić, ale macie fatalny gust.
- Nie wierzę! - wstała gwałtownie i opluła mnie ryżem. - To nie jest nudne! Jest wspaniałe!
- Oczywiście, to on ma spaczony gust! pewnie jakiś zboczony hentaista zawiódł się tym, że brakowało seksu. - kiwnęła głową Ayame, patrząc na mnie jakbym był najgorszy. Dwie na jednego? Coś się nie zgadza.
- Znajdą się o wiele ciekawsze tytuły, a dla waszej informacji nie jestem zboczeńcem fapiącym do rysunków. Jakbym chciał, to znalazłbym sobie dziewczynę do obracania...
- Pff! -parsknęła śmiechem, a ja znów dostałem ryżem.
- Może najpierw przełknij jedzenie, zanim się wydrzesz? I wytrzyj się, upierdzieliłaś się jak dzieciak.- wytarłem jej twarz.
- Te, ona jest moja. - Aya cmoknęła ją radośnie w policzek. - A, Aki, wyjdziesz dziś na dwór? Może wreszcie poszlibyśmy na ten basen, co nam obiecałeś...
- Dzisiaj? Jasne, tylko załatwię parę spraw przed wyjazdem mamy. I muszę ją poprosić o jakieś pieniądze na jedzenie, bo gdybym sam miał coś ugotować, to kuchnia poszłaby z dymem. - załamałem ręce. - A co do miejsca, to może gdzieś indziej? Basen odpada, ledwie wyzdrowiałem... Kino?
- Ty stawiasz.
- Nie ma tak!
- A właśnie, ze jest! Dziewczynom zawsze stawia się kolacje, kino, wesołe miasteczko i inne takie. - wyszczerzyła się Ayame. Nie, tak nie będzie. Zbankrutuję przez te dwie. Są jak taki tasiemiec, tylko one żerują na portfelu. Tak, idealne określenie.
- Swoim dziewczynom, więc tobie od biedy postawić może Aya... Albo ty jej.
- A przyjaciółkom to już nie wolno? - zrobiła wielkie, niewinne oczka.
- Ty wyzyskiwaczko jedna... - westchnąłem. -Na co chcecie iść?
- Paris Tokyo Paysage! - krzyknęły.
- co to?
- cudowny film! dramat, miłość... poczytaj sobie opisy i zobacz trailer! Cu-do! - podkreśliły niesamowitość tego filmu.
- Jak zasnę to obiecujecie mnie obudzić? - leniwie żułem kawałek kurczaka.
- Na takim czymś nie da się zasnąć!
- Nie da się nie zasnąć, moja droga. - droczenie się z nimi było naprawdę świetną zabawą. Ale czasem można było skończyć nieco pobitym.
*
- Okej, to wszystko. Możesz lecieć do dziewczyn. - powiedziała mama, zasuwając zamek walizki.
- Dzięki, to pa! Załapiemy się pewnie jeszcze na seans o 16! - ucieszyłem się.
- Tylko mi ich tam nie podrywaj... - przestrzegła mnie.
- Nie martw się, nie będę ich podrywać. - mam już dosyć spraw miłosnych, dokończyłem w myślach. Chwyciłem w dłoń komórkę, na której była nieskończona ilość wiadomości od zniecierpliwionych dziewczyn. Od Natsu ani jednej. Niby mógłbym powiedzieć, że mam go gdzieś, ale powinien chociaż błagać o wybaczenie. Zrobiłoby mi się tak jakoś lepiej i tej mojej... dumie. Wykręciłem numer do Ayame i powiedziałem, że zaraz u nich będę.
- Mogłeś wcześniej! nie zdążymy się uszykować! - fuknęła na mnie.
- Ech... macie jeszcze całe 5 minut? 2 minuty?
- 2? Kuźw...  dziewczyna się rozłączyła. Minąłem parę mieszkań stojących wzdłuż tej ulicy i byłem przed ich domem. Zadzwoniłem i odruchowo odsunąłem się od drzwi, bojąc jakiegoś napadu z ich strony. Czy coś... Na moje szczęście otworzył mi Jinta. Uśmiechnąłem się do niego serdecznie i zapytałem o tamte dnie.
- Jeszcze się szykują. - odparł, robiąc nietęgą minę. - wejdź. - mruknął ustępując mi miejsca. Wszedłem do środka i przystanąłem przy komodzie, opierając się o nią biodrem. Z piętra doszedł mnie jakiś przerażający rumor. Byłem prawie pewien, co lub raczej kto go wywołał.
- Ja dzisiaj chcę te kolczyki
- Ale są moje!
- dam ci za nie mój pierścionek! Albo nauszniki!
- Nieee! Ja chcę swoje kolczyki!
- nawet ci nie pasują Aya, ał! tyyy... Ty szmato! - po chwili wypadły z pokoju. Jedna na drugą, bijąc się nadal o biżuterię. Pomachałem do nich z dołu. Chwilowo się uspokoiły i podniosły do pionu, po czym zbiegły do mnie po schodach.
- Too... idziemy, pa Jinta!
- Em, krew ci z nosa leci. - powiedział wskazując palcem na prawą dziurkę swojego nosa.
- A! - krzyknęła wystraszona, wyciągnęła prędko z torebki chusteczki higieniczne i przytknęła jedną do nosa. - To idziemy! - w pośpiechu założyła buty. Aya uśmiechała się triumfalnie zapinając iskrzące się, cyrkoniowe kolczyki.
- Cześć Jinta.
- Ta, do później. Odprowadź mi je w jednym kawałku jak ci się uda ok? - zapytał wpakowując do ust gumę. - chcesz? - zapytał.
- Jasne, dzięki. - wyciągnąłem rękę i wziąłem gumę o smaku truskawki, melona oraz winogron. Uśmiechnąłem się w podzięce i po chwili zniknąłem za drzwiami. Ledwie, ale koniec końców wyrobiliśmy się na wcześniejszy seans. Kupiłem nam bilety oraz popcorn i napoje, o które prosiły mnie bliźniaczki, po czym weszliśmy do ciemnej sali z ogromnym, białym ekranem ekranem, na którym emitowane było Paris Tokyo Paysage. Zaczęły się już reklamy, więc światła były pogaszone i łatwo o wypadek. Ostrożnie przeszliśmy na szczyt sali i zajęliśmy miejsca. Reklamy się skończyły i zaczęło się to półtorej godzinne, a może i dłuższe zło, zwane też potocznie dramatem. Nudne, do bólu przewidywalne i przedramatyzowane. Jak każdy film, czy książka z tego rodzaju. Ten akurat opowiadało o Nanami i Junyi. Junya i Nanami od 15 lat są w związku i kręcą razem film dokumentalny, ale ze względu na różnicę zdań decydują się ze sobą zerwać. Nana zostaje w Tokio, a Junya wyjeżdża do Paryża szukać inspiracji do tworzenia nowych filmów. Dziewczyna sugeruje mu, aby nakręcić kolejny film używając ich historii jako ''materiału'' nań. W trakcie filmu zmieniłem swoje zdanie o dramatach, ponieważ ten był całkiem przyzwoity. I chwała bogom, że nie wybrały większego obrzydlistwa.

sobota, 18 października 2014

Remejk (1,2,3,4)

 Nadszedł nowy rok szkolny, a wraz z nim kolejne miesiące uciążliwej dla mnie plastyki. Co za idiota wymyślił nauczanie tego. Żeby chociaż miało się w życiu przydać, jak matematyka, czy język ojczysty. 
- Kurebayashi? - zapytał nauczyciel. Sprawiający wrażenie ciepłego i radosnego mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy miał pedantycznie przylizane do tyłu, a na jego prostym, ostro zarysowanym nosie spoczywały prostokątne okulary w cienkich, czarnych oprawkach.
- Tak, proszę pana? - zapytałem wiedząc już na co się szykować. Jak co roku. Chryste panie mam tego dosyć. Czy on nie może dać sobie wreszcie spokoju i zaciągnąć jakieś pierwszoklasistki do tego swojego kółka artystycznego? Dlaczego to muszę być akurat ja?
- Mam nadzieję, ze w tym roku również będziesz uczęszczał na zajęcia ze sztuki. – tak właśnie zaczyna się moja bajka. A może trafniej byłoby nazwać ją koszmarem? Ponieważ dokładnie tak to wszystko odczuwam.
- Więc wie pan, profesorze... W tym roku jednak... – jak zwykle próbowałem się wykręcić. Ale prawda jest taka, że jakkolwiek niemiłe scenariusze odpowiedzi wymyślałbym w środku nigdy nie będę na tyle stanowczy, żeby odmówić nauczycielowi. Głupia nieśmiałość.
- Musisz chodzić. - uśmiechnął się niby życzliwie, ale mnie ścisnęło w żołądku. Znowu mnie wepchnie w to gówno i następny rok będę przesiadywał po godzinach na dennych zajęciach dodatkowych.  - twoja mama podpisze mi na jutrzejszym zebraniu zgodę, ok? Pamiętaj, że jesteś jednym z najzdolniejszych uczniów całej szkoły. Nie zaprzepaść swojej szansy. Każda okazja do zdobywania nowej wiedzy i umiejętności jest dobra. - cała klasa zaczęła cicho chichotać, a uśmiech nauczyciela tylko się poszerzył. Powoli profesorek zaczyna przypominać mi jakiegoś demona. Czy przynajmniej coś w ten deseń.
- Tak jest, proszę pana... - mruknąłem i wróciłem do szkicowania w zapchanym bazgrołami, grubym kołonotesie. Rysowanie, szkicowanie, malowanie - nazwijcie jak to chcecie-  to od zawsze coś co pozwala mi się wyzwolić. Przelać na kartkę uczucia, wyżyć się na niej. Rysuję to co serce mi naniesie. Kocham to i dla mnie ważne jest tylko czuć płótno i wsłuchiwać się w energiczne szuranie, stukanie oraz pukanie ołówka. To niesamowite uczucie. Nie obchodzą mnie oceny, czy też jakieś miejsca w konkursach. Chcę po prostu tworzyć. Nic więcej. Nie chcę chodzić na kółko, gdzie narzucają mi różne rzeczy i tak dalej... Nie lubię jak wszyscy dookoła chwalą moje zdolności, jak rodzina upiera się, że powinienem zostać architektem, albo chociaż chodzić na jakieś zajęcia z rysunku, pójść na ASP. Nie. Rysuję dla siebie. Nikt nie może tego pojąć. Jedynym pocieszeniem dla mnie jest to, że do koła należy też Natsu Sakaki. Zawsze lubiłem patrzeć jak zgrabnie porusza pędzlem i uśmiecha się do siebie pod nosem, tworząc nowe „dzieła”. Uwielbiam też patrzeć na jego profil oraz miękkie, iskrzące w świetle włosy w kolorze karmelu. Zawsze mu zazdrościłem tego koloru, był śliczny. Gdyby nie Natsu, chyba nie przeżyłbym tego koszmaru, jakim są dodatkowe zajęcia plastyczne. Kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek wziąłem szybko swoją torbę i wymaszerowałem z klasy wkurzony na wszystko i wszystkich, a na siebie chyba najbardziej. Kolejne lekcje były tak samo nudne jak poprzednia. Jak co dzień krzyczenie na tępych uczniów i narzekanie na swoją pracę przez nauczycieli. Płacą im za to, nie mają na co narzekać. Jeżeli tak bardzo to zajęcie im nie odpowiada, czemu tego nie rzucą? W końcu wreszcie wyzwoliliby się od tego okropieństwa, zaznaliby świętego spokoju, co nie? Podczas tych godzin moim zajęciem przewodnim, że tak to nazwę, było patrzenie na wyżej wymienionego kolegę. Przez wakacje prawie wcale nie rozmawialiśmy. Ciekawe, czy jeszcze o mnie pamięta, bo od rozpoczęcia nie zamieniliśmy nawet słowa. Na ten jego specyficzny wyraz twarzy, ciemne, prawie, że czarne tęczówki i nienaganną sylwetkę. Wyglądał idealnie. Niczym modele widniejący na okładkach kolorowych czasopism. Niejedna licealistka uległa już jego urokowi. Kiedy nauczyciel się go o coś pyta, ten zawsze zna odpowiedź. W dodatku ma taki przyjemny dla ucha ciepły i głęboki głos. Jego postać jest jak najbardziej interesująca...
- Kurebayashi? - usłyszałem swoje nazwisko. Odwróciłem się i zapytałem.
- Słucham?
- Nie śpij na lekcji. Naprawdę czasem wydaje mi się, że odlatujesz w jakiś świat swoich marzeń. Anime, manga? Harry Potter? zacznij w końcu uważać...
- W porządku, proszę pana. Przepraszam, zamyśliłem się. – odparłem niezbyt przejęty jego uwagą.
- A teraz może w końcu odpowiesz na pytanie, które zadałem ci po raz dziesiąty? mianowicie... Czym cechuje się muzyka średniowiecza? – chłodne oczy nauczyciela przeszywały mnie na wskroś. Normalnie, to pan Kazuma był postrachem większości uczniów. Podczas, gdy większość boi się matmy, w naszej szkole uczniowie trzęsą portkami przed muzyką.
Nie skupiano się na człowieku, ani zbytnio na muzyce granej. Pieśni były podniosłe, miały za zadanie chwalić boga oraz były swego rodzaju modlitwą. - odpowiedziałem poprawnie. Zaskoczony, proszę pana? – zapytałem się w myślach. Kolejna lekcje upłynęła. Mozolnie, bo mozolnie, ale wreszcie. Nim się spostrzegłem nudne katusze dobiegły końca. A nie, jednak nie... Skrzywiłem się na samą myśl o tym, co mnie zaraz czeka.
- Halo, panie Kurebayashi. Idziemy na plastykę? – Natsu uśmiechnął się niczym niewinny aniołek idąc w moją stronę.
- Kurczę, to już dzisiaj? – zapytałem, że niby ja taka zapominalska gapa. To wcale nie tak, że kiedy tylko przypomniało mi się o plastyce miałem ochotę spieprzać hen za góry, lasy i rzeki. Tylko się wam wydaje.
- No niestety tak. - zaśmiał się w specyficzny dla niego sposób. - Okropnie nie chce ci się tam iść, nie? Zobaczysz w tym roku będzie fajnie. Potem możemy razem wracać na pieszo do domu. Idziemy przecież w tym samym kierunku nie? – zadał kolejne pytanie, uśmiechając się jeszcze przyjaźniej. Może jednak jakieś plusy z tej plastyki będą...
- Skoro nie przeszkadza ci moje towarzystwo to jak najbardziej. - mruknąłem  zirytowany podnosząc torbę. Niech ten cholerny nauczyciel wpadnie przy najbliższej okazji pod samochód. Wtedy nie będzie kółka. Ani plastyki. Hurra!
- Czyli postanowione Kurebayashi! - dał mi przyjacielską sójkę w bok. - chodź kółko zaczyna się już na przerwie jeśli zapomniałeś. - ruszył przodem, zadowolony z siebie.
- Nie denerwujcie mnie wszyscy... - jęknąłem wlokąc się za nim i jak najbardziej odwlekając chwilę, w której przekroczę próg klasy.
- No to dzisiaj na rozpoczęcie zajęć będziemy wycinać liście do dekoracji szkoły na jesień. Weźcie nożyczki, dam wam tekturę i szablony. - nie  dobijajcie  mnie. Jeszcze wycinanie? Zmora ludzkości.
 - Akihiso uśmiechnij się. Czeka nas kolejny rok spędzania czasu razem. Jeszcze zatęsknisz, kiedy skończysz liceum. - nauczyciel był w świetnym humorze, a ode mnie aż pałało nienawiścią. Świetnie, po prostu idealnie! Cieszę się z tego wszystkiego niesamowicie. Wyszczerzyłem się sarkastycznie i zasiadłem z nożyczkami przy zielonej tekturze. Natsu obok mnie dusząc się ze śmiechu.
- Ale zabawne... – westchnąłem ciężko, teatralnie wywracając oczami. Jeszcze mi brakowało, żeby się ze mnie śmiał przez następną godzinę.
- Nawet bardzo! Ta twoja mina Akihiś! - słysząc to zdrobnienie na moje policzki wdarł się denerwujący róż. Akihiś? To brzmi jak jakiś słodki pseudonim dla młodszej koleżanki. Albo do przyjaciółki. Z pewnością żaden chłopak nie będzie nazywał drugiego kolegi takimi idiotycznymi zdrobnieniami. Zwłaszcza w jego ustach brzmi to uroczo... Zaraz, wróćmy. o czym ja myślę? Powinienem zająć się czymś innym, a nie filozofowaniem nad tym, że znajomy nazwał mnie tak, a nie inaczej. Cholera by to, jak ja nie lubię wycinać. Wolałbym już siedzieć w domu i rysować te moje nieszczęsne parodie komiksów... Wreszcie rozbrzmiał oczekiwany dzwonek. Wyciąłem zaledwie 6 liści i to z wielkim ociąganiem. Na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech ulgi. Na ten tydzień już koniec z tymi zajęciami.
- Do widzenia. - rzuciłem wychodząc w wielkim pośpiechu z klasy jako pierwszy. W biegu przebrałem buty i opuściłem budynek szkoły. Głęboko odetchnąłem.
- Te, Akihiś! - rzucił zdyszany Natsu. - gdzie ci tak śpieszno? – jego karmelowe włosy były całe potargane, przez bieg, a policzki czerwone. Na co się tak śpieszył niby?
- Do domu. – burknąłem obojętnie.
- Ale mieliśmy wracać raaazem! – rzucił oskarżającym tonem. Aha! Więc o to chodziło?
- To wracajmy, pośpiesz się. - zacząłem iść szybkim krokiem, tak jakoś nie miałem już dzisiaj na nic nastroju. Nawet na chłopaka. Natsu rzucił się w moją stronę i... wskoczył mi na plecy. Tak po prostu mnie powalił na trawę. Ja go chyba zabiję.
- Mógłbyś poczekać. - żachnął się leżąc na mnie. Potem podniósł się do siadu i zaczął mnie pstrykać po głowie. - Niedobry Akihiś, niedobry Akihiś, niedobry Akihiś- I tak w koło Macieju. Cóż... nasze położenie wyglądało dość dwuznacznie. Oczywiście moją twarz oblał buraczany odcień, ciągle się zawstydzałem. Byłem chyba bardziej dziewczęcy, niż powinienem.
- Okej, jestem niedobry, a teraz ze mnie złaź! – rzuciłem wściekły.
- Nie! - zaśmiał się Natsu. Co za człowiek... Czasem aż ma się ochotę wziąć do ręki chociażby cegłę i przywalić w łeb. Oczywiście na ochocie się kończy.
- Złaź powiedziałem! - wreszcie wkurzony zrzuciłem go z siebie i wstałem, otrzepując się przy okazji.
- dupcia mnie boli. - żachnął się, masując obolałe miejsce. Jego pieprzona wina, mógł nie skakać.
- A mnie nie? jeszcze się na mnie bezczelnie uwaliłeś. Wstawaj stary, bo nigdy nie dojdziemy do domu. - wyciągnąłem do niego rękę, którą chętnie chwycił. Powróciliśmy do domu cały czas rozmawiając i śmiejąc się. Natsu jest naprawdę świetnym towarzyszem. Mój niemrawy do tej pory nastrój nagle prysł. Zabawny, inteligentny i błyskotliwy- taki właśnie jest nasz karmelowy chłopczyk. Uwielbiam się na niego patrzeć i mógłbym robić to godzinami analizując dokładnie jego wygląd. Nie ma może pociągłe twarzy w kształcie litery v, ani ponętnych ust, czy zmysłowego spojrzenia. Mimo to, w jego delikatnej, nadal chłopięcej urodzie coś przyciąga oczy. Może to jego czarne, onyksowe tęczówki? A może idealna gładka twarz, niby u małolata? Ten rząd białych perełek? Sposób w jaki się porusza, mówi i śmieje? Sam nie jestem pewien.  Ewidentnie jest on wyjątkowo atrakcyjny. Ech! Nie chodzi mi oczywiście, że podoba mnie się jako ktoś, z kim mógłbym być. Przecież bez zakochiwania się jesteśmy w stanie określić, czy dana osoba jest atrakcyjna, czy wręcz przeciwnie. W moich rozmyślaniach nie ma nic niezdrowego.
- To do zobaczyska. – rzuciłem, uśmiechając się delikatnie na pożegnanie.
- Do jutra! - rzucił i tanecznym krokiem odszedł w swoją stronę. Wyglądał śmiesznie. Zdusiłem w sobie chichot. W jego towarzystwie czas tak miło i przyjemnie mija. No, ale cóż. To, co dobre zawsze szybko się kończy. Teraz wracamy do rzeczywistości, do problemów. Zawsze przed wejściem do domu towarzyszy mi lęk i niepokojące myśli. ''A może tacie się pogorszyło?'', ''Co jeśli już nie ma go z nami?'', ''A jeśli to są jego ostatnie godziny?''. Te cholerne myśli chodzą za mną od paru lat. I tak już zasadniczo przegrał swoje życie. Rak szpiku kostnego. Nie sądzę, że z tego wyjdzie. To tylko kwestia czasu zanim mój rodziciel przejdzie przez świetlistą bramę prowadzącą do raju wiecznego. Mimo to, nadal boję się dnia, kiedy te lęki się urzeczywistnią. Tata był kimś szczególnym w moim życiu i pewnie każdy to zrozumie. Dzięki rodzicom tu jesteśmy, dzięki nim mamy co włożyć do ust oraz miejsce, do którego zawsze możemy wrócić. Strata ich wydaje się być najokropniejszą możliwą rzeczą. Wziąłem głęboki oddech i wmaszerowałem do domu. Mama jak zwykle krzątała się w kuchni. Wszedłem tam i rzuciłem zwyczajowe: „wróciłem”. Wyszła na chwilę z kuchni aby mnie powitać. Patrzenie na nią ostatnio zaczyna mnie boleć. Choroba taty i na niej odciska swoje piętno. Wydaje się być skrajnie wyczerpana. Blada, wiecznie słaba, a no i wiek też zrobił swoje. Mimo wszystko kiedy ciepło się uśmiecha, tak jak teraz odmładza się o przynajmniej 10 lat. Jednak nie uśmiecha się, bo jest radosna. Ona wykorzystuje uśmiech, aby ukryć smutek. Chce dodać mi siły i nie martwić swoim stanem.
- Akihiso, witaj z powrotem. - podeszła do mnie bliżej i przytuliła mocno. - Pójdziesz do taty? Zaniesiesz mu jogurt, owocki, posiedzisz z nim trochę. Na pewno ucieszy się z takiego gestu.
- W porządku. Chciałbym z tatą spędzić tyle czasu, ile tylko się da. W końcu nikt nie wie, ile jeszcze pociągnie.- dodałem ciszej zrezygnowany. Mama wręczyła mi siateczkę i wyszedłem z powrotem na dwór. Szpital był całkiem blisko naszego domu, więc dotarcie tam nie było zbytnim problemem. Niecałe półtorej kilometra. Przeszedłem sobie je spokojnie spacerkiem. Niebo było pogodne, bezchmurne. Pogoda idealna, można by rzec. Po drodze przechodziłem przez park, gdzie jakieś dzieci grały ze swoim tatą w piłkę. Szkoda, że ja już tak sobie ze staruszkiem nie Wypełniła mnie dziwna pustka i poczucie bezsilności. Czułem się, jakby ktoś nałożył mi wielki ciężar na żebra. Tak, że z ledwością oddychałem. Wreszcie dotarłem pod budynek szpitalny. Ruszyłem od razu do sali, w której leżał mój tata. Po drodze spotkałem Mei. To dosyć młoda – bo 22 letnia- pielęgniarka niskiego wzrostu, z typowo kobiecymi krągłościami. Posiada urocze, duże, zielone oczy i długie, falowane włosy koloru brązowego ze zdrowymi, złocistymi refleksami.
- Cześć, Aki. – przywitała mnie radośnie dziewczyna.
- Hej, Mei. - odwzajemniłem uśmiech. - Jak tata? - jej mina nagle zrzedła.
- Nie najlepiej. – zaczęła nerwowo - Jest dosyć słaby i ma niskie tętno. Ale żyje. – dodała, żeby mnie pocieszyć. Zbytnio jej to jednak nie wyszło. Odparłem jakieś niemrawe ''ach tak'' i wszedłem do sali. Tata podłączony był do masy różnych urządzeń, które pikały i wydawały jakieś bliżej nieokreślone dźwięki. Był prawie tak blady, jak pościel, w której leżał. Oczy były zapadnięte, szare, martwe.
- Jak się czuje nasz kochany tatuś? – przywołałem uśmiech na swoją twarz.
- A jak może się czuć taki półżywy staruch jak ja? – próbował się zaśmiać.
- Oj, weź nie przesadzaj. Tylko bardziej denerwujesz mnie i mamę… - mruknąłem. Potem przeprowadziliśmy codzienną rozmowę syn – ojciec, opowiadałem o swoich sukcesach i niepowodzeniach w szkole, a on wysłuchiwał tego wszystkiego ze słabym uśmiechem na twarzy. Nie raz przerywał mi, aby mnie pochwalić, albo wręcz przeciwnie. W pewnym momencie ucichł na dłuższą chwilę, a jedno ze szpitalny urządzeń rozszalało się. Spojrzałem na ekranik, na którym pokazywane było tętno. Zamarłem z przerażenia. Nie byłem w stanie nawet wykonać żadnego ruchu, nie docierało do mnie, co się właśnie dzieje. Nie minęła sekunda, a do sali wpadli lekarze próbując reanimować tatę, a ja zostałem wyproszony z pomieszczenia. Nie udało im się. Z moich oczy wypłynął potok powstrzymywanych przez ten cały czas łez. Płakałem tak mocno pierwszy raz od... od bardzo dawna. Po prostu przestałem się zupełnie kontrolować. Łkałem, krzyczałem, jęczałem. Pełnia rozpaczy.
- Tato… - spazmatycznie łapałem powietrze, nie chciałem się z tym godzić. Niedługo potem w szpitalu zjawiła się zawiadomiona przez kogoś mama. Ledwie powstrzymując własne łzy przygarnęła mnie do swojej piersi i zaczęła uspokajająco głaskać po ciemnych włosach. „Już dobrze, spokojnie”. Jak mogę być spokojny w takiej sytuacji?!.
Przez ostatnie dwa dni nie było mnie w szkole. Nie miałem siły, ani chęci. Na szkołę, na życie, na wszystko. Całe dnie leżałem półprzytomny rozmyślając nad przeróżnymi sprawami, a łza płynęła za łzą tworząc mokrą plamę wokół mojej głowy. Kiedy wreszcie zabraknie mi łez? Wydaje mi się, że już wszystkie wypłakałem, a mimo to one wciąż ulatują. Jestem skrajnie wyczerpany. Nie mogłem się pogodzić ze śmiercią ojca. W domu było ciszej, niż zazwyczaj co tylko mnie irytowało. Normalnie, to mama zawsze gdzieś by biegała, coś robiła. Teraz tu zupełnie cicho. Jakby wszystko nagle zamarło. W pewnym momencie do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi. Kto do cholery o tej porze? I w dodatku w domu jestem tylko ja, bo mama załatwia sprawy związane z pogrzebaniem ojca. Nie chce mi się wstawać, nie obchodzi mnie kto to jest, ani w jakiej sprawie. Po prostu mam to głęboko w rowie. Jednakże mój kochany i jakże nachalny ''gość'' dzwonił nieustannie przez dobrych 5 minut. Czy ludzie serio muszą być tacy natarczywi?! Jeżeli to jakieś totalne bzdety, to nie ręczę za siebie. Zsunąłem się z łóżka i poszedłem chwiejnym krokiem otworzyć drzwi wyjściowe. Zobaczyłem w nich osobę, której dziś spodziewałem się najmniej. Natsu.
-Cze… Ostatnio nie było cię w szkole, więc zrobiłem ci notatki i pomyślałem, że jeszcze nie pożyczyłeś od nikogo lekcji, więc... więc... - zmieszał się widząc moją czerwoną i zapuchniętą, z pewnością nieciekawą, twarz. - proszę! - wyciągnął przed siebie ręce, w których trzymał torbę.
- E, dzięki. - mruknąłem. - W- wejdziesz? - zapytałem. Nie wypadało przecież od tak brać, a osoby, która się fatygowała wyrzucać za drzwi. To nieco niemiłe. Tak mi się wydaje.
- Na pewno będę przeszkadzać, wydaje mi się, że jesteś zajęty...
- Nie, w sumie to jestem sam. Jak chcesz to wejdź... - zaprosiłem go gestem do środka. - Że też chciało ci się sporządzać dla mnie notatki... Chcesz coś do picia? A może głodny jesteś? - może jak zajmę sie Natsu to chociaż przestanę ciągle myśleć o tym, że... O tym dosyć niemiłym wydarzeniu.
- Jeśli nie będzie to problemem, to poproszę sok pomarańczowy. - przysiadł na schodach prowadzących na piętro, gdzie mieścił się mój pokój. Przeszedłem do kuchni i nalałem nam soku do niebieskich, na wpół przejrzystych szklanek z wypukłym logiem coca coli.
- Chodźmy na górę. - powiedziałem podając mu sok i wziąłem zeszyty. Po paru chwilach byliśmy w moim małym burdelu. Może nieco przesadzam z tym określeniem, ale do najczystszych z pewnością mój pokój nie należy. Zwyczajne, poobdzierane w niektórych miejscach biurko, a na nim wiekowy laptop, telewizor z tak zwanym zadem. Ciemnozielony dywan na jasnych panelach, ściany w niezidentyfikowanym przeze mnie odcieniu i szarożółta rozkładana sofa, na której śpię. Aktualnie jest rozłożona i znajduje się na niej wszystko. W dosłownym znaczeniu.  Niemiłosiernie zmiętolona pościel, ubrania, książki, komórka, jedzenie, butelki po sokach. Nawet się tam szkicownik zapodział.
- Cóż… niezbyt tu czysto. – westchnąłem zażenowany.
- Nie ma sprawy, u mnie gorszy. A jeśli mogę zapytać... - zaczął chłopak dosyć niepewnie. Wydawał się nawet do końca nie przemyśleć, czy faktycznie chce zaczynać temat.
- hmm?
- Coś jest u ciebie nie tak? Wyglądasz tak nieswojo, blady jesteś no i te czerwone oczy od... czerwone oczy... - nie powiedział ''od płaczu'', bo zapewne pomyślał, że zrobi mi się jeszcze bardziej przykro, albo takiego.
- Tata... on... - łza spłynęła po moim policzku. Kolejna. – przepraszam, nie patrz proszę. - odwróciłem się, aby nie widział mojej twarzy, a łzy płynęły. Nie mam już siły. Osunąłem się na podłogę, załamując kompletnie. Przed oczami zrobiło mi się czarno, za dużo emocji na raz, nie potrafię ich wszystkich wytrzymać. Usłyszałem jeszcze krzyk Natsu i ujrzałem jego wystraszoną, pełną troski twarz. Panie, czemu rozklejam się akurat przy osobie, na której chcę zrobić jak najlepsze wrażenie?
Powoli wróciłem do rzeczywistości. Leżałem w swoim łóżku (uprzątniętym dodam), za oknem było już dosyć ciemno, a obok siedzieli zmartwieni Natsu oraz moja mama.
- Och obudziłeś się! - ucieszyli się i wreszcie odetchnęli z ulgą.
- Wybaczcie, że was zaniepokoiłem. - rzekłem próbując się podnieść. W głowie mi pulsowało jak nigdy dotąd. Mama podała mi tabletkę i szklankę z wodą. Podziękowałem jej i wziąłem ohydną, białą pastylkę do ust, popijając płynem.
 - Już wszystko dobrze, nie musicie się martwić. A ty Natsu możesz już iść do domu, późno jest. - powiedziałem wskazując na okno, za którym było kompletnie ciemno, a jedynym, nikłym źródłem światła były rzadko porozstawiane latarnie.
- Zaraz pójdę. Pani Kurebayashi, czy mogę pożegnać się jeszcze i porozmawiać chwilę z Akim?
- Tak, jasne. Ja pójdę zrobić jakieś kanapeczki, a wy porozmawiajcie. - Zwichrzyła nam obu włosy i po chwili wyszła z pokoju. Było słychać jeszcze skrzypienie schodów, kiedy schodziła na parter.
- Naprawdę się o ciebie martwiłem! Nigdy więcej tego nie rób! - ujął moją twarz w dłonie i wpatrywał się we mnie takim… śmiesznie rozkazującym wzrokiem. Jakby to ode mnie zależało. Zadrżałem pod wpływem jego dotyku, a na policzki wstąpiły rumieńce. Odległość między naszymi twarzami była zdecydowanie zbyt mała, a mnie to krępowało. Powinny być jakieś granice.
- P-p-postaram się. - odpowiedziałem jąkając się. Teraz, będąc tak blisko chłopaka ujrzałem w jego czarnych – jak mi się do tej pory wydawało – oczach kasztanowe paski.
- No mam nadzieję. – zaśmiał się, kciukiem gładząc mój policzek. Po chwili przysunął się do mnie bliżej i dosłownie na ułamek sekundy złączył nasze usta. Potem znów jego miękkie wargi musnęły moje odpowiedniki. - Jeśli będziesz grzeczny dostaniesz jeszcze raz. To pa Akihiś! – rzucił i tak po prostu wyszedł. Od tak pocałował mnie przyjaciel i nie dostałem nawet wytłumaczenia!? Czy to jest jakiś popieprzony sen, czy może jednak moje życie lubi sobie robić ze mnie żarty? Myślałem, że zaraz dostanę palpitacji serca. Proszę, błagam. Chcę się już obudzić. To nie jest ani trochę śmieszne.
- Cze. - rzuciłem, a jego już nie było. Przejechałem kciukiem po dolnej wardze, która jeszcze chwilę temu stykała się z ustami nastolatka. Po co to zrobił? 
Po wizycie Natsu czułem się jeszcze gorzej. W mojej głowie rodziły się setki pytań, a odpowiedzi coraz mniej. Zamiast odjąć mi problemów, to ten głupek tylko przysporzył nowych. Mogę się pocieszyć tym, ze rozmyślam o czymś innym oprócz śmierci taty, nie? Mimo wszystko wolałbym, gdyby to rozmyślanie było przyjemne, a nie przyprawiało o ból głowy. Nieważne. Wróćmy do rzeczywistości, bo od ponad dwóch minut stoję przed lustrem robiąc dziwne miny podczas wiązania krawatu do mojej czarnej marynarki.
- Cholera! Czemu wszystko się chrzani?! - wydarłem się na cały dom. Po chwili w drzwiach pokoju stanęła zdziwiona mama. Włosy spięła w koczek, na usta nałożyła szminkę w kolorze zakrzepniętej krwi. Ubrała się w długą czarną sukienkę z rękawami w tak zwane ''dzwony'' czyli rozszerzające się na dole. Na jej smukłej, bladej szyi wisiał sznur pereł. Buty ze srebrnymi sprzączkami połyskiwały lekko. Uśmiechnęła się do mnie smętnie i podeszła bliżej. Chwyciła delikatnie moją dłoń i spojrzała mi głęboko w oczy, próbując z nich coś odczytać. Wzięła głęboki oddech i rzekła:
- Akihiso. W życiu spotka cię jeszcze od groma nieszczęść, więc musisz mieć siłę żeby je przezwyciężyć. Jeśli ten dzień jest twoim najgorszym to możesz pocieszyć się myślą, że następny może być tylko lepszy. Teraz kiedy nie ma taty żyj tak, żeby mógł być z ciebie dumny. Żyj dla niego i wyrośnij na dobrego i sprawiedliwego człowieka. Na tym mnie i tacie zależało najbardziej. Można powiedzieć, że twoje szczęście było naszym marzeniem, wiesz? – wygięła kąciki ust ku górze. - Uszczęśliwisz nas tym? – przytuliła mnie z matczynym ciepłem. Była niesamowicie kochana i czuła. Zawsze mówi coś mądrego, coś co podsyca ten gasnący płomień nadziei. Sprawia, że czuję się lepiej. Chciałbym kiedyś posiadać taką niesamowitą umiejętność, jak ona. W przeciwieństwie do mnie radzi sobie o wiele lepiej. A to podobno ja jestem facetem.
- A teraz daj ten krawat, bo widzę, że do jutra go nie zawiążesz. – pokręciła głową z dezaprobatą. - Patrz tak to się robi. - przełożyła parę razy wspomniany wyżej krawat i.... o dziwo był normalnie zawiązany, a nie na pęk jak mnie to zawsze wychodzi.
- Dziękuję. Jedziemy? Chyba nie wypada spóźnić się na... na pogrzeb... na pogrzeb własnego taty.
- Och, tak. Chodźmy. - rzekła i wyszła z pokoju. Spojrzałem jeszcze raz na swoją postać w lustrze i poszedłem za nią.
Szuch, szuch, szuch, szuch, szuch. Szloch, składanie najszczerszych kondolencji, szloch, szuch, szuch, szuch. Łopata pracowała rytmicznie zasypując rów, w którym złożone zostało ciało jednego z moich rodziców. Już nigdy go nie zobaczę, zgnije sobie tam na dole i będzie powoli zjadane przez robaki. Kusząca wizja. Żegnaj tato. Teraz tylko stypa i cały ten cyrk związany z pogrzebem dobiegnie końca. Założę sie, że najwyżej za tydzień świat zapomni, że w ogóle istniał ktoś taki jak Soichiro Kurebayashi. Ludzie wrócą do codzienności, zajmą się swoimi sprawami. Nikt nie będzie zaprzątał sobie głowy niepotrzebnymi problemami. Bo po co? I tak już nie żyje.
*
Rozpoczęła się lekcja historii. Muszę starać się dziś unikać Natsu. Po tym co ostatnio zrobił nie chcę na niego nawet patrzeć. Nie mam pojęcia, co łazi mu po głowie, ale jest po prostu dziwny. A on co dzisiaj zrobił? Podszedł sobie do historyczki i zapytał:
- Proszę pani, dziś nie ma mojego sąsiada, mogę usiąść z Kurebayashi'm? - no chyba sobie żarty stroicie! Jeżeli go unikam i z nim nie rozmawiam, to chyba oczywistym jest, że nie mam na razie ochoty na żadne kontakty z nim. Ale, przepraszam bardzo – wypadałoby się najpierw mnie zapytać, czy w ogóle mam zamiar z nim siadać. I ta jeszcze mu pozwoliła! Super, świetnie i cudownie! Nienawidzę tej baby. Mogłem z kimś usiąść, nawet z jakąkolwiek dziewczyną. Kurde, wszyscy, tylko nie on. Ja pierniczę. A teraz właśnie z poczuciem triumfu przeniósł się ze swoimi rzeczami do mojej ławki i usiadł tuż obok mnie, uśmiechając się tak, że spaliłem buraka. Pieprzony pedał.
- Czerwony jesteś, masz gorączkę? - przyłożył swoją delikatną dłoń do mojego czoła. Natychmiast ją odtrąciłem z dzikim warknięciem. - coś nie tak? – absolutnie nie rozumiał mojej reakcji. A powinien do cholery!
- Nic. – wyszczerzyłem się sarkastycznie. - Wszystko ze mną w porządku. - odwróciłem się od niego i przesunąłem prawie na kraniec ławki.
- Ej, pożyczysz mi książkę? Nie wziąłem swojej... – Ukartował to wszystko, jak nic. Podirytowany rzuciłem książkę od historii na środek ławki starając się nie łapać z nim kontaktu wzrokowego. Historyczka zadała nam jakieś ćwiczenia z książki, a sama przez 1/4 lekcji piłowała paznokcie i grała na komórce. Tymczasem do klasy wparowała nasza wychowawczyni. Wszyscy zwrócili ku niej głowy.
- Siema, młodzieży! - przywitała się z nami nasza jak zawsze uśmiechnięta od ucha do ucha wychowawczyni, pani Wakeshima. Zaledwie 25 letnia nauczycielka posiadająca pokaźny biust i talię osy. Figury pozazdrościć jej mogą wszystkie uczennice. Profesorka jest niezwykle popularna wśród chłopaków ze starszego rocznika. Włosy do pasa koloru wiśniowego zawsze trzyma rozpuszczone. Ubiera się modnie i z wyczuciem. Często goszczą u niej dodatki w ostrych kolorach. Ma jasnozielone oczy i jest pogodną, żartobliwą i miłą osobą. Klasa lubi ją za to, że można z nią spokojnie porozmawiać o wszystkim i mimo, że wydaje się być niedoświadczona jako nauczycielka – radzi sobie lepiej niż większość grona pedagogicznego.
- Dzień dobry, pani Wakeshima. - odpowiedzieliśmy chórem.
- Mam dla was miłą informację! - powiedziała melodyjnym głosem. - dołączy dziś do waszej klasy rodzeństwo. Dwie dziewczyny. Mam nadzieję, że ciepło je przywitacie, chodźcie! - zaprosiła kogoś do środka gestem dłoni. Po chwili w klasie znalazło się rodzeństwo. Dwie śliczne dziewczyny o pięknych włosach w odcieniu zielonej herbaty, a ich oczy przypominały odcieniem skorupkę orzecha włoskiego. Bliźniaczki. Obie w brzoskwiniowych topach oraz dżinsowych ogrodniczkach. Obie przyglądały się nam uśmiechały do klasy niepewnie.
- Przedstawcie się szybciutko, nie powinniśmy zabierać zbyt dużo lekcji. - poprosiła. Pierwsza przedstawiła się ta od lewej.
- Hej, jestem Ayame Matsuoka, przyjechałam wraz z siostrą uczyć się tutaj z Yomiyamy. Miło mi was poznać. - ukłoniła się lekko i zapisała swoje imię na tablicy, jej imię zapisane było jako irys. Potem przyszedł czas na jej siostrę bliźniaczkę.
- Ja nazywam się Aya Matsuoka, przyjechałam tu z Yomiyamy. Także miło mi was poznać. - ta też się ukłoniła i dopisała swoje imię, znakiem prawda.
- Okay, usiądźcie sobie w jakiejś wolnej ławce, a ja porozmawiam chwilę z waszą historyczką. Aha! Dziewczynki na razie nie macie książek, więc pożyczcie od kogoś jak mają dwie na ławkę. - potem podeszła do historyczki i szeptały o czymś zawzięcie. Próbowałem przyjrzeć się bliżej nowicjuszkom, ale niestety na drodze stał Natsu i bez patrzenia na niego, nie zobaczę ich, więc... nie uda mi się raczej, ponieważ nie ma sposobu, bym się przełamał. Wróciłem więc do robienia zadanych nam ćwiczeń. Po chwili poczułem zimne palce na dłoni. Wzdrygnąłem się czując dotyk chłopaka.
- Co o nich myślisz? Wydają się miłe, nie? - Natsu spojrzał na nie życzliwie. Tak, niech sobie się w nich zakocha i mnie da wreszcie spokój.
- Tak, wydają się fajne. - odparłem oschle, nie mając ochoty przeciągać tej rozmowy. Po chwili rozbrzmiał się dzwonek, więc z ulgą mogłem odejść i  zgubić ten ''rzep u psiego ogona'' zwany też Natsu Sakakim. Zaszyłem się gdzieś na końcu korytarza, gdzie prawie nikt nie chodzi.
- Milutko tu, prawda siostrzyczko?
- milutko, siostrzyczko. - zauważyłem idące za ręce nowo przybyłe rodzeństwo. Chichotały pod nosem i plotkowały o wszystkim i o niczym. Zdążyły już obgadać klasowe plastiki i paru grubych nerdów z naszego rocznika.
- Ej? – zapytała nagle jedna z nich.
- tak? - Aya, bądź Ayame zarzuciła drugiej ręce na szyję, a ja zacząłem się zastanawiać, czy to dobrze, że tutaj jestem. Przecież ich nie podglądam, ani nic… Jednak wydaje mi się, że przyszły tu w poszukiwaniu prywatności.
- Jak myślisz, czy klasie będzie przeszkadzać to, że my... no wiesz? – zapytała, patrząc znacząco na swoją siostrę.
- Co nas obchodzi opinia klasy? – zaśmiała się jedna z nich i pocałowała tą drugą. Prosto w usta. Całowały się tak dłuższą chwilę, pieszczotliwie muskając wzajemnie swoje usta. Z ust jednej z nich wydobył się cichy pomruk. Przyciągnęła siostrę do siebie i pogłębiła pocałunek. Ja zaś spłonąłem rumieńcem. Nie powinienem tego widzieć. Będę miał przerąbane jak nic. I jak się stąd ulotnić, kiedy tylko jedno wyjście? Czekać do końca przerwy? Znajdą mnie przecież.  Mniejsza, co ma się stać, to się stanie. Wracając do nich... W naszej szkole wszystko jest możliwe. I gejoza i lesbijstwo. Jeszcze brakuje, żeby Wakeshima związała się z jakimś uczniem. Wtedy będzie pełen komplet!  
- Em, ktoś tam siedzi, nie? – zapytała jedna z nich, przerywając pocałunek.
- O, faktycznie. – odparła dziwnie spokojnie. Po chwili jednak coś dotarło do ich główek i zerwały się jak oparzone.
- Nie rozpowie nikomu?! - krzyknęły jednocześnie, wpatrując się we mnie morderczym wzrokiem.
- Um… Przepraszam? Nie śledziłem was, ani nic. Przyszedłem tu chwilę przed wami i tak jakoś niezręcznie… - zacząłem się tłumaczyć, żeby nie wyjść na jakiegoś zboczeńca, który miał zamiar podglądać intymne chwile dwójki kobiet. – Nie rozpowiem, o to się nie bójcie. Kurebayashi Akihiso, Aki jak kto woli. Jeszcze raz przepraszam. - wyciągnąłem do nich rękę, a te kolejno ją uścisnęły.
- Nasze imiona już znasz. Ale na pewno nie powiesz? - zamartwiały się.
- Na pewno. Przysięgam z ręką na sercu i mam nadzieję, że wybaczycie.
- W takim razie dzięki, panie zboczeńcu. - powiedziała jedna z nich wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Nie ma za co Aya… I mówiłem, że nie podglądałem was celowo! – oburzyłem się.
- Ayame, Aya to ja. - wytknęła mi język Aya.
- weźcie noście jakieś kolorowe spinki, czy coś, żeby się odróżniać. Jesteście identyczne, rozmowa z wami z pewnością nie tylko dla mnie będzie upierdliwa. – jęknąłem. Jak odróżnić coś, co jest kropka w kropkę identyczne?
- Dobry pomysł. - zaśmiały się. - to ja noszę z różową kokardką, a Aya z niebieską.
- ale ja wolę różową! – prychnęła nienawistnie Aya.
- a co mnie to? Kto pierwszy, ten lepszy! - zaczęły się kłócić, a po chwili cała nasza trójka wybuchła śmiechem. Rechotaliśmy, jakbyśmy się sera najedli. Śmiech bliźniaczek bardziej przypominał rżenie osła, ale nie miałem zamiaru im tego wypominać. Bliźniaczki okazały się być niesamowicie dziwnymi, aczkolwiek milutkimi osobami. Chwile porozmawialiśmy, korzystając z przerwy międzylekcyjnej. W pewnym momencie ni stąd ni zowąd pojawił się obok nas Natsu, a mnie od razu popsuł się humor. Czego on tu?
- Czeeeść wszystkim, Akiś widzę, że ci się poprawiło. Przynajmniej się już uśmiechasz. - poklepał mnie po ramieniu przyjacielsko. Strzepnąłem jego ramię z irytacją. Jest najbardziej denerwującą osobą z mojego otoczenia. Parę dni temu ot tak mnie pocałował, jakby do mnie coś czuł, a teraz niby nic się nie wydarzyło, dzień został wymazany, nikt nic nie pamięta. Może to i lepiej? Mogę przyjąć, że tylko uroiłem sobie tamten wieczór. No, to w takim razie ciekawe masz urojenia chłopie...
- A czemu miałby się nie uśmiechać, to emo? - kazirodcze siostrzyczki zdziwiły się patrząc to na mnie to na niego. - A przepraszam, jak ty się w ogóle nazywasz? Bo nie znamy imion większości klasy...
- zowię się Natsu. Natsu Sakaki drogie panienki. - przyklęknął na jedno kolanko z uwodzicielskim uśmiechem i pocałował każdą z nich w wierzch dłoni. No szkoda, że przede mną tak nie klęka. Dziewczyny zachichotały patrząc po sobie. - A jeśli chodzi o uśmiech, jakże piękny uśmiech mego panicza, to jeśli zechce sam wam to wyjawi. - ich spojrzenia spoczęły na mnie.
- Cóż... Wolę nie roztrząsać tego tematu, bo trochę mi ciężko o tym wspominać, ale zrobię wyjątek i wam powiem... Otóż mój ojciec, pan Kurebayashi parę dni temu zmarł.
- Och, najszczersze kondolencje. - zaczęły mnie tulić, a właściwie dusić.
- dobra, kondolencje przyjęte. Nie wspominajcie już potem o tym, ok?
- ok, wiemy jak musi być ci ciężko. Nasi rodzice nie żyją już od 3 lat. Zajmuje się nami ciocia. Reiko Mikami. - wzruszyły ramionami, jakby wychowywanie się bez rodziców było najnaturalniejszą rzeczą.
- Ojej, współczuję. - szepnąłem. Ja mam tyle szczęścia, że posiadam jeszcze mamę. Biedne dziewczyny.

                                                                        ***

Po powrocie do domu natychmiast zająłem się swoimi nowymi obowiązkami. Od śmierci Otou-sana mama jest strasznie słaba i nie ma prawie na nic siły więc jej pomagam. Do moich obowiązków należy: pranie, sprzątanie, gotowanie oraz zakupy. To chyba nie dużo. A poza tym. Lubię mieć zajęte ręce. Wtedy całą swą koncentrację wkładam w wykonywaną czynność, a nie na myśleniu o zmarłym ojcu. Kiedy zmywałem naczynia niespodziewanie rozdzwoniła się moja zarośnięta kurzem komórka. Jeju, nikt nie dzwonił, ani nie pisał do mnie od miesięcy. Spooko, ciekawe kto to.
- Tak?
- Tschus, Akiś! - odezwała się Aya, która nie wiem skąd ma mój numer. - byłbyś tak miły i oprowadziłbyś mnie i Ayame po mieście? Chciałyśmy poprosić Natsu, ale on powiedział, że nie ma czasu dzisiaj no i... dał nam twój numer komórkowy. To jak? nie jesteś zajęty?
- Nie, nie. Spoko. - powiedziałem do słuchawki. - zaraz skończę zmywać naczynia i mogę się z wami przejść, gdzie mieszkacie? - dziewczyny podały mi adres. - och! To mam pomysł. Spotkajmy się w parku naprzeciw waszego domu, co? Przejdziemy się po mieście. Za 15 minut powinienem być gotowy, paprotki!
- em, co?
- papa... - poprawiłem się. Dziewczyna zachichotała.
- Okey, to pa. Za 15 minut w parku.  - po czym się rozłączyła. Szybko skończyłem zmywanie, niezbyt uważając i w efekcie tego stłukłem jeden ze „specjalnych” talerzy, których używamy na uroczystościach. Mówi się trudno, jeden w tę, czy we w tę dużej różnicy nam nie zrobi. Otrzepałem mokre ręce z wody, a następnie zaszedłem do mamy, która ze smętną miną wertowała kartki jakiejś książki w salonie.
- Wychodzę z siostrami Matsuoka. Przeniosły się do naszej szkoły i chciały, żebym pokazał im miasto.
- Okay, bawcie się dobrze. - posłała mi bezbarwny uśmiech i powróciła do poprzedniego zajęcia. Jej puste spojrzenie wywołało we mnie dreszcze, nie lubię jej takiej. Ubrałem szybko kurtkę wiszącą w korytarzu, chwyciłem słuchawki i wyszedłem z domu, prosząc jeszcze mamę, żeby po mnie zamknęła. Kiedy już znalazłem się na dworze ruszyłem w stronę parku, do którego na całe szczęście mam niedaleko. W chodzie rozplątałem nieszczęsne, wiekowe słuchawki i wcisnąłem je do uszu, włączając którąś z pozycji muzycznych na moim telefonie. Gdy wreszcie dotarłem do parku zauważyłem dwie znajome dziewczyny, czyli naszą kochaną kazirodczą parę. Obydwie ubrały się w słodkie, kawowe płaszczyki z materiału przypominającego filc, białe kolanówki zakończone koronką, również kawowe buciki, podobne do takich typowo dziecięcych pantofelków, a każda miała wpiętą inną kokardkę we włosy. Aya niebieską i Ayame różową. Chyba. Nie wiem w sumie, która którą, wyjdzie w praniu, nie? Na mój widok podniosły się z ławki, na której siedziały i pomachały wesoło w moją stronę. Wyjąłem słuchawki z uszu i zwinąwszy je, razem z komórką upchnąłem w kieszeni.
- Witoj. – pokazała rząd białych zębów jedna z nich. – Wybacz, że wyciągnęłyśmy cię na dwór.
- Nie szkodzi, trochę powietrza ''aspołecznemu'' człowiekowi się przyda. – mruknąłem niemrawo. - No to gdzie najpierw? Macie do wyboru: biblioteka, basen, orlik, centrum handlowe i stadion.  - dziewczyny spojrzały na siebie zastanawiając się i po chwili odparły zgodnie.
- Biblioteka, trzeba wypożyczyć parę rzeczy. 
- No to okej, idziemy. Założycie sobie karty. - uśmiechnąłem się do tej dwójki. Dziewczyny chwyciły mnie pod rękę. Aya po prawej, a Ayame po lewej. No, no, ja to mam powodzenie, co? Dwie śliczne, wysokie kobietki z pokaźnymi kobiecymi kształtami trzymają mnie pod rękę, jak męża. Nie mam co narzekać! Szybko dotarliśmy do miejscowej biblioteki. Średniej wielkości budynku pomalowanego na kolor ziemi, z płaskim dachem i dwoma ogromnymi oknami wychodzącymi na zewnątrz. Nad drewnianymi drzwiami wisiała duża tabliczka informująca, że to właśnie ten, a nie inny budynek. Jak dla mnie nie była zbyt duża, może to dlatego, że chodzę tutaj od dziecka, jednak bliźniaczki się nią zachwycały. Wprowadziłem je do środka, co poskutkowało dalszymi ochami i achami Po chwili podeszły do bibliotekarki, brązowowłosej, przysadzistej kobiety w średnim wieku - pani Furude, oznajmiając, że chcą założyć karty.
- Dobrze dziewczynki. No to tak. Dane kontaktowe? - spojrzała na Ayę.
- Aya Matsuoka. Urodzona 13 stycznia 1997. Zamieszkała w Kanagawie, Goura Kouen 17.
- Dobrze, a pesel?
- Nie znam proszę pani. – zmartwiła się dziewczyna. - Mogę go podać kiedy następny raz tu przyjdę? - zapytała pełna nadziei.
- Oczywiście, oczywiście. - odparła machając dłonią. - to teraz ty słonko. - rzekła starszawa bibliotekarka. Ayame podeszła do biurka.
- Ayame Matsuoka. Urodzona 13 stycznia 1997 roku. Zamieszkała w Kanagawie, ulica ta sama co siostry. Pesel także jeśli można podam przy następnej wizycie w bibliotece.
- Dobrze, mam nadzieję, że szybko znów tu zajrzycie. Wypożyczacie coś dziewczyny? I ty Akihiso?
- Tak. - odpowiedzieliśmy zgodnie wszyscy troje. Potem oprowadziłem  bliźniaczki po bibliotece pokazując gdzie są poszczególne działy. Ja na dłuższą chwilę zatrzymałem się przy fantastyce, która była moim ulubionym typem książek. Inne jakoś mnie nie ciekawiły. Były zbyt suche i brakowało w nich akcji. Obrzuciłem wzrokiem półkę i po chwili zastanowienia wziąłem „Chmarę wróbli” Takeshi Matsuoki
- A wy co bierzecie?
-„Po zmierzchu” pana Murakamiego. Po opisie wydaje się świetna. Musimy to przeczytać! - zadecydowały patrząc z zachwytem na okładkę.
- Skoro tak, to wszystko? To chodźcie, bibliotekarka wbije nam na kart i idziemy.
- Słuchaj, w Yomiyamie też jest biblioteka. Wiemy co się dalej robi. – zachichotały, może faktycznie traktowałem ja jak nieświadome niczego dzieci.
- Serio? Myślałem,  że na takim zadupiu nie wiedzą, co to biblioteka. - rzuciłem sarkastycznie. Podeszliśmy do biurka. Książki zostały wpisane do naszych kart i uśmiechnięci wyszliśmy ze „zwiedzonego” dziś budynku. Na dworze powoli się ściemniało. Takie to uroki jesieni. Nim się obejrzysz na zewnątrz będzie zimno i ciemno jak w murzynim odbycie.
- Ojej, to co wy na to, aby kolejne „atrakcje” obejrzeć jutro lub jakiegoś innego dnia? - zapytałem.
- Jeśli nie będzie to problemem. Nie chcemy się narzucać. - skomentowała Aya.
- Jasne, że nie. Chodźcie oprowadzę was, jest już ciemno jeszcze was kto napadnie... – niestety, nie dane było mi dokończyć zdania.
- i zgwałci! - odparły śmiejąc się na całe gardło.
- Dokładnie! – klasnąłem w dłonie. – o to mi cały czas chodziło. Zaraz, co?! – prawie zadławiłem się powietrzem, a ich twarze były już purpurowe od śmiechu.
- Nic nic, wiatr szumi. Chodźmy już. - znów chwyciły mnie pod ręce.