poniedziałek, 27 października 2014

Remejk (5, 6, 7,8, 9, 10)

Wstałem będąc półprzytomnym, zresztą jak zawsze. Wstawanie nigdy nie wychodziło mi zbyt dobrze. I chyba nigdy nie będzie. Poczłapałem leniwie do kuchni na parterze i wypiłem szklankę lodowato zimnej wody, która w miarę mnie ocuciła. Mama była już od dawna w pracy a w domu panowała nienaturalna, dzwoniąca w uszach cisza. Nie lubię jej. Niby z jednej strony, jest to przyjemniejsze od ciągłego hałasu, ale pustka tutaj wręcz dzwoni, aż chce się krzyczeć na całe gardło, byleby to przerwać. Wzdrygnąłem się, sam nie wiem, czy z zimna, a może przez grobową atmosferę. W dodatku za oknem szaro i leje jak z cebra. Cudowny początek dnia, aż się chce iść do szkoły, nie?  Jestem tak bardzo wymęczony, że pierwsze parę lekcji pewnie prześpię na blacie ławki. Nie zapominajmy, że dzisiaj są też zajęcia ze szkolnego klubu koszykówki. Jak dożyję do 7 lekcji, będzie to sukcesem. Czas gonił, więc postanowiłem wreszcie doprowadzić się do porządku. Muszę wyglądać chociaż na tyle dobrze, żeby móc bez wstydu pokazać się ludziom w szkole. Tak oto następne minuty spędziłem przed lustrem przylizując niesforne, czarne pasma włosów. Nigdy nie zrozumiem dziewczyn i fryzjerek, które tak zmyślnie operują prostownicami, szczotkami, lokówkami i innymi pierdołami. Dlaczego akurat do tego muszę mieć dwie lewe ręce? Wreszcie zdołowany do cna poddałem się i po prostu zostawiłem sprawę tak, jak jest. Naciągnąłem na siebie czarne rurki i flanelową koszulę w czarno-czerwoną kratę, która, mimo że ma już swoje lata nadal dobrze służy. Z dna szafy udało mi się wydostać potrójną pieszczochę, którą zapiąłem na nadgarstku. Jeszcze raz obejrzałem się w lustrze i stwierdziłem, że jestem już gotowy. Kiedy szedłem po torbę leżącą zagrzebana pod biurkiem, nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Wystraszyłem się nie na żarty i pisnąłem ze strachu, wysokim, dziewczęcym głosikiem. Przyłożyłem dłoń do łomoczącego serca, to było naprawdę okropne. Kto normalny przychodzi o takich godzinach? Toż to 7:20 dopiero. Zdenerwowany na swoją reakcję, jak i przybysza poszedłem otworzyć drzwi. Chociaż zastanawiałem się poważnie, czy nie dać sobie spokoju i poczekać, aż ten ktoś pójdzie. Otworzyłem, a przed oczami pojawił mi się karmelowowłosy chłopaczek.
- Co to cię sprowadza w me skromne progi, panie Sakaki? - zapytałem ironicznie.
- Wiesz, czasem nudzi mi się chodzenie samemu do szkoły. Tak jakooooś cicho jest. Nie lubię ciszy. Czy Akihiś miałby ochotę wybrać się w tę  jakże długą drogę ze mną? - pokiwałem głową od niechcenia. No, bo co miałem zrobić? Odmawiać mu nie będę, byłoby to niemiłe z mojej strony. Zabrałem torbę, po czym wyszedłem z domu i zakluczyłem drzwi, następnie sprawdzając jeszcze, czy są na pewno zamknięte. Ruszyliśmy wolno chodnikiem, a ja podczas marszu biłem się z kablami słuchawek, co za debil wymyślił takie cholerstwo.
- Dajże to, do jutra tego nie rozwiążesz w swoim ślimaczym tempie. - wyciągnął z moich rąk szatańskie słuchawki i zwinnie je odplątał. - proszę. - wręczył mi z powrotem.
- Toż to magia w najczystszej postaci... - podłączyłem zdziwiony wtyczkę do mojej cegły. Włączyłem zakładkę muzyki i założyłem słuchawki. Włączyłem pierwszy numer na liście odtwarzania, z umieszczonych w moich uszach głośniczków popłynęła muzyka.
- Czego słuchasz? - zapytał zaciekawiony chłopak, zaglądając mi przez ramię do komórki.
- Guren. Chcesz posłuchać? - zapytałem, a ten ochoczo pokiwał głową. Przypominał małego, radosnego szczeniaka. Jak... żałośnie. Wyszczerzyłem się na myśl o Natsu z psimi uszami oraz ogonem, w obroży na szyi i przywiązanym na łańcuchu do drewnianej budy.
- Świeeetne!
- No wiem. - zaśmiałem się, nadal nie mogąc wyzbyć tego obrazu z mojej głowy. - to teraz puszczę ci mój ukochany utwór, pewnie nie znasz. - zmieniłem piosenkę.
- Co to za piosenka? Słodka. - skomentował.
- Aimer, rokutousei no yoru.
-To z no.6, nie? Tam, gdzie para pedałów rozpierdziela system?
- taaak. - zaśmiałem się głośno na jego idealne wręcz określenie. - W sumie, to nie oglądałem go, ale ścieżka muzyczna ogromnie przypadła mi do gustu. Także uważam, że jest słodka. - tak słodka, jak wyobrażenie psiego Natsu. Dodałem sobie w myślach, a mój kącik ust powędrował ku górze.
- A może teraz ja tobie pokażę moją ulubioną piosenkę? - zapytał wyciągając komórkę.
- jasne, jestem ciekaw jaka. Pewnie Kyari Pamyu Pamyu. - zażartowałem, podając najbardziej zidiociałą i przesłodzoną gwiazdkę, jaką dano mi było ujrzeć. Chyba, że liczą się Koreańskie aegyo dziewczynki po masie operacji..
- Nie-e. - przeciągnął ''e'' i westchnął z dezaprobatą. - Słuchaj, jak Jezus w piśmie świętym przykazał, śmiertelniku. - włączył mi dobrze już znany i także uwielbiany utwór.
- Kanon~ - rozmarzyłem się. Cóż, gustu widocznie nie mogę mu odmówić. Myślałem, że puści mi jakiś komerchowy szajs, ale mile mnie zaskoczył.
- Taaak! jasne, że tak. - zachwycił się wręcz unosząc z ziemi przy każdym kolejnym tanecznym, energicznym kroku. Jak zawsze z jego twarzy ani na sekundę nie zszedł idealnie wypracowany, okładkowy uśmiech. Okolona karmelowymi włosami, w których odbija się blask słońca. Wygląda jak nastoletni model i jestem pewien, że odnalazłby się w tej branży. W końcu, nikt nie zaprzeczy, że jest piękny
*
Lekcje minęły, ciągnęły się i ciągnęły, szły mozolnie, ale wreszcie dobiegły końca. Nie nałapałem słabych ocen i byłem z tego dumny. A nawet matematyka była dziś wyjątkowo łagodna. Co za wspaniały dzień, aż bym to uczcił snem. Szedłem właśnie korytarzem w stronę sali gimnastycznej, kiedy dopadł mnie Natsu.
- Wrócimy razem, Akihiś? - zapytał chłopak, trzymając mnie za ramię. Jego palce niemiłosiernie się we mnie wbijały. To boli, niedorozwinięta pałko.
- Mam zajęcia z klubu, więc nawet jeślibym chciał, to byłbyś zmuszony do ponadgodzinnego czekania na mnie.
- Nie będzie to problemem! - rzucił od razu. Pies.
- Za dużo masz czasu w ciągu dnia? Pouczył byś się lepiej. Nie wiem, czy takie czekanie jest warte pięciominutowej drogi z kolegą.
- Ale ja wiem. To do zobaczyska przed szkołą za godzinkę. - posłał mi oczko i odbiegł cały w skowronkach, a ja patrzyłem za tym ośmieszającym się idiotą. Nikt mu jeszcze pedalstwa nie zarzucił? A powinni. Będąc wreszcie wolnym poszedłem do szatni, gdzie była już większość chłopaków. Od razu uderzył we mnie mdlący zapach potu. Wywracając oczyma z pogardą dla ich "uwielbienia" do czystości i estetyki podbiegłem otworzyć okno. Nie znoszę atmosfery tutaj. Levi by zapłakał, jakby widział. Szatnie w dodatku są całe dosłownie uwalone przeróżnymi rzeczami po całym dniu użytkowania ich przez niezbyt dbających o porządek uczniów. W końcu woźne wysprzątają, nie?. Paluszki, rozlane soki pod ławkami, lepiąca się od oranżady podłoga.  Dawno zapomniane gatki od wuefu, po które nikt się już raczej nie zgłosi. Ohyda jednym słowem. Przywitałem się z resztą zespołu czyli kolejno od prawej strony: Toshiro, rudowłosy, wysoki chłopak, z którym rozmawiam sporadycznie, ale wydaje się miły; bracia Hideki i Hiroki, którzy nie różnią się prawie niczym; Ryuji, Shitsuo i jego przyjaciel - czarnowłosy Subaru. Rzuciłem niedbale swoją torbę na zmasakrowaną przez uczniów dopiskami, wyskrobaniami, czy czym tam jeszcze ławkę. Wyciągnąłem z niej strój do ćwiczeń i nałożyłem go na siebie. Porozmawiałem jeszcze chwilę z kolegami, których nie widziałem całe wakacje i po chwili rozpoczął się trening. Najpierw najstarszy z naszej drużyny poprowadził męczącą (jak dla mnie - obiboka, który całe wakacje nie ćwiczył) rozgrzewkę, a potem już po prostu gra. Co chwila słychać było chrzęst metalowej siatki, przez którą raz po raz wpadała chropowata piłka. Biegaliśmy jak szaleni po boisku, wydając piski wynikające ze spotkania naszych butów z podłożem. Tak, koszykówka to jest to. Szkoda tylko, że czuję, jakbym zaraz miał paść na twarz.
*
- Uff, ale się zmachałem! - Shitsuo opadł bezwładnie na ławeczkę i zaczął wachlować się zdjętym wcześniej podkoszulkiem, a nam pokazując swój zadbany brzuszek.
- Nie przesadzaj Shitsuś, było gorzej. - wyraził swą opinię Hideki. Zdawał się nie być ani trochę zmęczonym tym wszystkim, Hiroki od razu mu przytaknął.
- Och Shitsusiu, starość nie radość. -  uśmiechnął się asymetrycznie Tosiek, zmieniając bluzkę na czystą. Poprzekomarzali się jeszcze przez chwilę, po czym towarzystwo poczęło się z wolna rozchodzić. Na koniec zostałem tu tylko guzdrzący się ja i Tosiek. Ten nagle podszedł do mnie i bez żadnego wyjaśnienia objął ramionami, co było dziwne i niesamowicie nienaturalne. Poczułem niemiłe ukłucie w żołądku.
- Jak zwykle świetnie grałeś Akihisiu. - zaczął okręcać wokół palca kosmyk moich kruczych włosów, a jego ciepły oddech owionął mój kark, przez co dostałem dreszczy. Odwróciłem się do niego przodem i spojrzałem wzrokiem ułomnego, nie wiedząc o co tak właściwie chodzi. Jakiż to ma do mnie interes, że się tak przymila?
- Co tak patrzysz głupku? - zrobił maślane oczy. - Wiesz, ja już od dawna cię obserwuję. Zawsze byłeś taki... idealny! - w końcu znalazł odpowiednie słowo. - Przyciągasz wzrok, wiesz? Może to być nieco żenujące, ale bardzo cię lubię. Wyglądasz słodko i niewinnie, masz znakomite wyniki w nauce, pięknie rysujesz i grasz jak zawodowiec. Czego chcieć więcej, prawda? - uśmiechnął się dziwnie, a mnie zamurowało.
- Nie wiem, nie wszystko jednak jest takie idealne jak może się wydawać. - burknąłem tylko.
- Jak zawsze skromny. To też w tobie lubię. - nagle zbliżył się niewiarygodnie blisko i bezceremonialnie mnie pocałował. Przepraszam, czy to jakiś pieprzony test, czy po prostu mam pecha życiowego? Odepchnąłem go od siebie gwałtownie i spoliczkowałem, gromiąc wzrokiem. Chwyciłem torbę i jak najszybciej wybiegłem z tego miejsca, rzucając jeszcze słowa obrazy w stronę tego - jak mi się dotąd wydawało - milutkiego Tosia. Czy oni się wszyscy zmówili przeciwko mnie? Wytarłem usta rękawem, mając ochotę się porzygać. Skręciłem, sunąc prosto do drzwi wyjściowych. Wypadłem ze szkoły i wpadłem wprost na Natsu, powalając go na ziemię.
- Oj, wybacz! Ale... ale...  - schowałem głowę w jego ramionach, nie zwracając uwagi na to, że miałem się do niego w sumie nie zbliżać. Kij z postanowieniami. Tylko nudziarze trzymają się planu. - Tosiek jest straszny.
- Co ci zrobił?- zmartwił się, gładząc mnie delikatnie po włosach. Jego matczyny gest powoli zaczął mnie uspokajać. Martwiło mnie jednak, że nadal siedzimy sobie przez placówką edukacyjną. To trochę nie na miejscu, nieprawdaż?
- To, co ten pojeb zrobił nie przejdzie mi nawet przez gardło! - żachnąłem się.
- Pocałował cię? - strzelił, a ja pokiwałem zawstydzony głową. Czuję się ohydnie. Jak taka poniewierana przez wszystkich ciota. W tym przedstawieniu, jakim jest życie dostałem możliwie najgorszą ze wszystkich ról. Nie dosyć tego po chwili na dworze pojawił się jeszcze ten... ten zboczeniec!
- Ojej, nie sądziłem, że aż tak ostro zareagujesz. Sorka, poczekam. - podszedł do nas z tym przygłupim uśmieszkiem, a jego prawy policzek nadal był czerwony. Dobrze tak szmacie. Jeszcze bym go pobił. Wyrwałbym mu nogi z dupy i wsadził do gardła, cholera jasna!
- To poczekasz długo, bo niestety jest zajęty. - odpowiedział za mnie chłopak i nagle jemu też chciałem wymierzyć siarczysty policzek.
- Może przez ciebie? - parsknął śmiechem. - Oj, to naprawdę mam spooorego rywala.
- Nie zaprzeczę chodź. - pomógł mi wstać i poszliśmy w swoją stronę. Posłałem kolejne dzisiejszego dnia wrogie spojrzenie ku Toshiro i ruszyliśmy z zadartymi wysoko głowami chcąc wyraźnie pokazać, że mamy go w jak najgłębszym poważaniu. Kiedy już nieco się oddaliliśmy (i upewniłem się, że ten bezrozumny rudzielec nas nie śledzi) postanowiłem zapytać:
- Natsu? To co mówiłeś... Że jestem zajęty...
- Zapomnij.- uciął. -  Musiałem jakoś spławić tego dupka. Nigdy nie pozwoliłbym, żeby ktoś taki jak ten obślizgły synalek bogatego biznesmenka poniewierał mojego najlepszego przyjaciela. - Uff, czyli jednak friendzone wita. Mogę być spokojny, nie?
- Aha, okej. Rozumiem. - spuściłem głowę. - Dzięki za wstawiennictwo w mojej obronie. Ale wiesz co, sam też bym mógł mu odpyskować. Brr. - wzdrygnąłem się. - nigdy chyba nie zapomnę dzisiejszego dnia. W ogóle, to miesiąca. Jest co najmniej chory. Tyle się wydarzyło.
- Jeśli chcesz sprawię, że zapomnisz. - zaśmiał się.
- Jak? - kolejny raz tego dnia ogarnęło mnie zdezorientowanie. Może ja jestem po prostu tępy, że tak mało pojmuję?
- Boże, każdy wyczułby tu podtekst. Nawet dzieciak. - Nachylił się nade mną i przycisnął swoje miękkie, ciepłe wargi do moich odpowiedników. Pocałunek był delikatny i trwał zaledwie chwilę, chociaż gdy skończył nieświadomie wysunąłem się po więcej. Nie chciałem tego przerwać. Chwilę potem zdałem sobie sprawę z tego, co robię i już nie było tak kolorowo. Na jego twarzy znów zamajaczył się uśmiech i na powrót przysunął się do mnie, ponownie muskając moje usta. Tym razem nieco dłużej.
- Nie, dosyć! - krzyknąłem nagle, obudziwszy w sobie swoją drugą stronę. Tą, która za wszelką cenę chce utrzymać mnie przy normalności.
- Przepraszam, zapomnij o tym, ok? To więcej się nie powtórzy. To pa! - rzucił i zwyczajnie sobie poszedł zostawiając mnie tutaj skołowanego.  Kurwa. Poczułem ogromną gulę w gardle, a oczy zaczęły mnie niemiłosiernie piec. Czy on do cholery wreszcie przestanie się mną bawić?! Najpierw całuje, a teraz porzuca jak starą, zepsutą zabawkę i gdzieś ucieka. Nawet bez słowa wytłumaczenia! To "zapomnij o tym" niech sobie wsadzi głęboko w odbyt. Chociaż nie, pewnie by się cieszył. W końcu to stuprocentowy pedał. Jeszcze by podnietę miał jaką z tego. Kopnąłem ze wściekłością leżący obok sporawy kamień i warknąłem, co przerodziło się w jęk. Na domiar złego nagle spadł deszcz. No, cieszę się bardzo. Ten na górze, to chyba lubi sobie robić ze mnie żarty.
- Akiiiiiiiś, czekaj! - usłyszałem przesłodzony głos, od którego aż bolały zęby. Tak, nie mogłem się mylić. Bliźniaczki mnie znalazły. Podbiegły do mnie z parasolką.
- Chodź, zaziębisz się. - zaprosiła mnie czule Ayame.
- Coś się stało? - zapytała po chwili ta druga. - masz przekrwione oczy.
- Haha, nawet dużo. - Tak. Jestem pewien, że moja odpowiedź wiele im dała i teraz wiedzą już wszystko. W końcu to takie konkretne i sprecyzowane, że bardziej się chyba już nie da, co?
- Później nam opowiesz, a teraz trzymaj parasolkę i chodź. Mnie już ręka boli. - mruknęła wręczając mi nieco rzucającą się w oczy różową parasolkę z nadrukowanymi kotkami. Ja się z tym nie pokażę, aż tak spedalony jeszcze nie jestem.
- Em, ty ją lepiej ponieś, ja... nie mam siły.
- Okey, rozumiem. - Ayame trzymała nad nami różowy daszek. - W sumie, to tobie i tak dużo ona nie pomoże. - stwierdziła patrząc na moje mokre włosy i ubranie.
- Nie wiem co tutaj robiłeś, ale mogłeś pomyśleć, żeby zabrać parasolkę. Cały czas zapowiadają deszcze, weź ty chociaż sprawdzaj pogodę w komórce, co?
- To stało się tak nagle... - i nawet ja nie jestem pewien, o czym teraz mówię. Czy o kapryśnej pogodzie, czy o tym "wszystkim" co się wydarzyło. Popieprzone. Dokładnie, do reszty popieprzone! Mokre strugi deszczu spływały po mojej twarzy, a ja trząsłem się z zimna. Po obu moich stronach dziewczyny mamrotały coś o tym jak się o mnie martwią. Aha... Dobrze, że w ogóle ktoś się mną przejmuje. Nim się spostrzegłem dotarliśmy pod budynek, który zapewne był domem bliźniaczek. Aya uśmiechnęła się do mnie czule i zaprosiła do środka.
- Wróciłyśmy ciociu! przyszedł z nami przyjaciel, Akihiso, to ten, który był na tyle miły, aby wybrać się z nami do biblioteki.
- Dzień dobry! przepraszam za najście. - powiedziałem zdejmując buty i ustawiając je w rządku przy małych schodkach. W obszernym, pomalowanym na żółto korytarzu pojawiła się starszawa, pulchna kobieta o ciepłym spojrzeniu. Jej kawowe włosy przeplatane siwymi pasmami były upięte w niedbały, niski koczek. Trzymała w dłoniach tacę z pachnącymi, świeżo upieczonymi ciasteczkami.
- Dobrze, że już jesteście, cześć Aki, miło mi cię poznać. - uśmiechnęła się pogłębiając zmarszczki. - właśnie skończyłam piec ciastka, zaraz je wam przyniosę i coś do picia.
- Dzięki, tego potrzebowałyśmy. - rozmarzyły się tamte dwie.
- Dziękuję proszę pani.
- Gdzie z tą panią, ciocia wystarczy.
- dobrze... ciociu. - usiłowałem się uśmiechnąć. Ayame szturchnęła mnie w ramię.
- Chodź na górę, damy ci coś do przebrania. - spojrzałem na nią jak na ostatnią idiotkę. Ja mam się ubrać w jakąś z jej kiecek? Już sobie to wyobrażam. Fuj... Nigdy nie założę na siebie damskich ubrań, niech nawet nie próbują!
- Pożyczysz od mojego brata, nie ode mnie. - parsknęła śmiechem, czytając mi w myślach. - chociaż w sukience wyglądałbyś ślicznie!
- I jeszcze kiteczki!
- Jak słodko! - zachichotały. - chodź już, przebierzesz się, a potem powiesz co jest grane. - poklepała mnie po plecach. Poszedłem za nimi na górę, po długich, jasnych schodach. Po drodze jeszcze szeptały między sobą, jakbym wyglądał w poszczególnych sukienkach. Z pewnością pięknie, co? Humor ich nigdy nie opuszcza. Też bym tak chciał. Dziewczęta wprowadziły mnie do swojego pokoju. Muszę przyznać, że był śliczny. To jest... taki typowo dziewczęcy. Ja bym się w nim nie odnalazł. Piętrowe, pudroworóżowe łóżko (oczywiście uwieńczone różową pościelą i masą pluszaków - jak się domyślacie - różowych!) Biała, drewniana podłoga z dużymi, szarymi sękami i ściany tego samego koloru, poobwieszane rysunkami i plakatami. Dwa biurka z białego drewna, nad którymi znajdowały się szafki, różowy, włochaty dywan (ale nie taki świński róż, tylko ładny i przyjemny dla oka blady odcień) i tego samego koloru zasłonki w oknach z widokiem na naszą Kanagawę. Na jednej ze ścian wisiał czarny zegar w kształcie kota, którego poruszające się oczy wydawały się przewiercać na wskroś. Całokształt mógłbym opisać jako jedno wielkie cukierkowe królestwo, w którym żaden chłopak nie chciałby się znaleźć.
- Usiądź, ja pójdę do brata po jakieś ciuchy. - poleciła Aya. Po chwili zniknęła za rogiem, a ja nie chcąc niczego brudzić nadal stałem. Ayame sprawdzała coś w swojej komórce, co chwila zmieniając wyraz twarzy. Od uśmiechu, przez smutek do zupełnej obojętności.
- Jak co, nie słyszysz ułomie?! - wzdrygnąłem się, słysząc wrzaski Ayi. - Ubrania pożyczam dla kolegi, bo zmókł podczas deszczu! - warknęła gdzieś po drugiej stronie korytarza.
- No chyba nie... Nie te spodnie! Nie moje markowe spodnie! - wołał rozpaczliwie ich brat.
- A gówno mnie obchodzi czy markowe, czy nie później ci odda! - usłyszałem przerażające łupnięcie, a po chwili ujrzałem jak Aya idzie do mnie z ubraniami, a jej brat trzyma się kurczowo nogawki poprzecieranych spodni, próbując ją powstrzymać. Nie umiem nawet określić słowem uczucia, jaki mi towarzyszyło, gdy przyglądałem się tej niecodziennej scenie. Brat na mój widok podniósł się z ziemi i uśmiechnął przepraszająco. Muszę przyznać, że był całkiem ładny i wysoki, jak na Azjatę. Większość z nas była niesamowitymi kurduplami. Obudziła się we mnie zazdrość, sam chciałbym mieć więcej niż marne metr sześćdziesiąt pięć. Miał trochę przydługawe, ciemne włosy, jasne, lodowe oczy i perłową cerę.
- Jintan Matsuoka. - podał mi rękę.
- Akihiś, to jest... Akihiso - oprzytomniałem.
- Akihiś też fajne. - zaśmiał się. - Miło poznać, ale teraz cię zostawiam z moim kazirodczym rodzeństwem, mam nadzieję, że ciuchy będą dobre. - Wyszedł z pokoju, klnąc jeszcze pod nosem na siostry. Aya prychnęła coś niezrozumiale, a jej bliźniaczka zaśmiała się krótko.
- To, ten... Łazienka jest albo tu na piętrze po lewej stronie, albo na dole blisko kuchni. Masz tutaj ciuchy, idź się przebież my poczekamy. - Wręczyła mi ubrania. Podziękowałem i powlokłem się do łazienki, gubiąc się parę razy. Cóż, nie moja wina, że tutaj wszystko jest takie same.
Ubrania Jinty były nieco za duże na moją osobę. Biały podkoszulek na krótki rękaw i błękitne, poprzecierane dżinsy jednej z popularniejszych (i droższych!) marek. Pożyczyłem też sobie ręcznik do osuszenia włosów, z których wręcz ciekło. Po krótkiej chwili byłem już z powrotem w pokoju sióstr.
- A teraz gadaj co się stało! - powiedziały zgodnie zakładając ręce. Jak klony bądź odbicia lustrzane, wszystko tak idealnie równo, zsynchronizowane ruchy. Mam się bać? Może to jakieś zaprogramowane roboty z przyszłości, których zadaniem jest wykończenie ludzkości? Czy właśnie odkryłem ich tajemnicę?
- Boję się tego powiedzieć, to żenujące. Jeszcze komu wygadacie. - spłonąłem rumieńcem.
- O ile ty nic o nas nie sypniesz, to nie rozpowiemy twoich tajemnic. Mamy obiecać na mały paluszek? - wyciągnęły małe dłonie. Przeprowadziliśmy rytuał ''paluszka'' i zacząłem się zbierać do opowieści. Najpierw opowiedziałem im o zachowaniu rudego, potem o moich zmartwieniach związanych z Natsu. Nie kontrolowałem słów wychodzących z moich ust. Po prostu chciałem się komuś wyżalić, a że akurat one było moimi najbliższymi przyjaciółmi poza tym, którego właśnie obrażam, to co mam zrobić? Dziewczyny spojrzały na mnie z politowaniem.
- Jestem pewna, że źle to odebrałeś... Natsuś nie wydaje się być takim panem zła, jak go opisałeś.
- No tak, ale ktoś kto ma czyste intencje nie rozkochuje w sobie przyjaciela, a potem nie przeprasza i nie ucieka! - żachnąłem się.
- Ale masz problemy, po prostu pizda nie chłopak. - Aya spojrzała na mnie z ironią w oczach. Czy one mi nie miały pomóc?
- Wykaż trochę współczucia. Jemu jest na pewno bardzo ciężko. Prawda? - Poklepała mnie po głowie. Co prawda włożyła w to trochę za dużo siły, ale było to całkiem miłym gestem. Przynajmniej ona wie, jak się zachować. 
- Może porozmawiajcie jutro na spokojnie, wyjaśnicie sobie wszystko? Pewnie tylko tak to wyolbrzymiasz... 
- Może. - westchnąłem, nie będąc tak naprawdę zbyt przekonanym, co do tego. Dalej byłem zdania, że ten chłopak jest okropną osobą i od dnia dzisiejszego nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Choćbym miał umrzeć z tęsknoty za rozmowami z nim, to mam go szczerze w dupie! Wolę umrzeć, niż przyjaźnić się z kimś takim. Aya miała coś powiedzieć, ale właśnie do jej pokoju weszła ich ciocia z tacą ciastek i kakałkiem.
- Dziękujemy! - odparliśmy chórem, kiedy postawiła przed nami jedzenie. Zaciągnęliśmy się niebiańskim zapachem kruchych łakoci, które zaraz znajdą się w naszych żołądkach. Co jak co, ale humor od razu mi się poprawił
- Nie ma za co, smacznego - uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Zanim jednak zamknęła drzwi do pokoju wpadła biała, puszysta, maleńka kulka futra.
- Ojej, Sion przyszedł! - ucieszyła się Aya biorąc małe kociątko w dłonie.
- To nie jest Sion, to jest Homu! - westchnęła odbierając maleństwo i zaczęła się ich kłótnia. W między czasie kotek wyszarpał się z ich dłoni i zawędrował do mnie. Był bardzo mały, to dopiero kociątko. Miał miękkie w dotyku, długie i lśniące futro oraz piękne niebieskie oczka. Pogłaskałem go za uszkiem, a ten mruknął z zadowoleniem i machnął małą łapką.
- Powiedz, że Sion jest ładniejsze!
- Powiedz, że Homu jest ładniejsze! - nagle dwie kłócące się kobiety wbiły we mnie swoje oczekujące spojrzenia. No pięknie.
- Nazwijcie go po prostu Neko i po sprawie. - powiedziałem nie chcąc się z nimi kłócić.
- A może Natsu? - zażartowała Ayame.
- Nie kpij sobie ze mnie. - rzuciłem ja poduszką, ale jak to ja, nie trafiłem. Skutkowało to jeszcze większym śmiechem z jej strony.
- Chodź odprowadzimy cię, wydajesz się być bardzo zmęczony, a może po prostu jesteś zdenerwowany lub roztargniony? - zapytały dziewczyny.
- Chyba wszystko naraz. - odparłem, wstając. - a tak w ogóle to jeszcze raz za wszystko serdeczne dzięki. Jesteście wielkie. - przytuliłem je mocno, a one zaśmiały się obejmując mnie także. Mogę powiedzieć, że te dwie są moimi pierwszymi przyjaciółkami od dawien dawna. Tuliłem je jeszcze chwilę i poszedłem ubrać buty i kurtkę, po czym wyszedłem z ich domu. Chciałem wrócić sam, ale te się uparły, że chcą mnie odprowadzić. Kłócić się nie będę, w sumie mi to zwisa. Przesiedziałem tam sporo czasu, na dworze było jeszcze chłodniej, niż po południu. Zadrżałem z zimna. Kurtka nadal była trochę mokra, co dodatkowo mnie chłodziło.
- Zimno ci? Chodź jak się przytulimy to będzie cieplej! - objęły mnie jak wcześniej i tak szliśmy przez całą drogę do mojego domu, dziewczyny zaraz zaczęły coś tam trajkotać, ale wcale ich nie słuchałem. Patrzyłem za to uważnie na chodnik i przeskakiwałem powstałe przez deszcz kałuże. Powietrze po deszczu było lekkie i rześkie. Gdyby tylko nie było tak okropnie zimno, to uznałbym ten wieczór za nawet milutki.
- To tu, co nie? - wyrwały mnie nagle z zamyślenia, wskazując na mój dom.
- Tak, to papatki i wróćcie bezpiecznie. - ucałowałem każdą z nich w policzek i popędziłem do domu. Byłem cholernie śpiący i w dodatku okropnie się czułem. W domu od razu padłem na łóżko i tak leżałem przez dłuższy czas. Przykryty pod sam nos kołdrą, targany dreszczami. A jeśli złapię przeziębienie? Jak tak teraz myślę, to mogłem nie krakać. Od rana mam wysoką gorączkę i wysmarkuję dosłownie tony chusteczek. Mój pokój wręcz w nich tonie. Niedługo nie będzie gdzie nogi postawić. Mama spojrzała ze smutkiem na termometr.
- To żeś się doprawił. 39 stopni! Gdzie ty po dworze się szlajałeś? - utkwiła we mnie swoje gniewnie spojrzenie. Już po chwili zaczęła mi prawić swoje zwyczajowe kazania o tym, że mogłem zabrać parasol, ubrać się cieplej, nie chodzić po nocach. Szczerze, to rzygam już jej "lekcjami" i teraz chcę świętego spokoju, bo czuję, jakbym miał ducha wyzionąć.
- Mamo, wracałem z treningu, rano było ciepło i słonecznie. Potem rozszalał się deszcz i Aya oraz Ayame zaproponowały, żebyśmy poszli do nich skryć się przed deszczem, mimo to zanim tam dotarliśmy wszy... - kichnąłem, wyrywając z paczki kolejną chustkę- ...scy byliśmy już przemoczeni do suchej nitki. - taką wersję wydarzeń podałem. Ominąłem niepotrzebne fragmenty o moich miłosnych przeżyciach. 
- Trudno, zaległości będziesz mieć, ale zostajesz w domu. - Och! Jakbym miał zamiar w ogóle iść do szkoły. -Zaraz przyniosę ci okład do schłodzenia czoła, krople do nosa i lek przeciwgorączkowy. Czekaj tu.-  Opadłem bezwładnie na poduszki, śledząc ją, jak wychodzi z pokoju. Poniekąd się cieszę, że jestem chory. Parę dni bez tego całego cyrku, który rozgrywa się w szkole na pewno mi nie zaszkodzi. Jestem pewien, że nawet pomoże.
- Wróciłam, weź to i popij wodą. - podała mi jakieś białe świństwo i szklankę wypełnioną wodą. Obejrzałem wielką pastylkę i wytknąłem język, a z moich ust wydobył się dźwięk obrzydzenia. Jak najszybciej połknąłem to cholerstwo, od którego miałem ochotę zwrócić... huh, ciasteczka? To chyba ostatnie, co miałem w ustach.
- Jak możesz to podaj mi laptopa, puszczę sobie jakieś anime. - poprosiłem, a mama po chwili wręczyła mi mojego czarnego samsunga. W sumie to mógłbym jeszcze porysować, ale wątpię, że utrzymam rysik w ręce. Pewnie przy samym oglądaniu zasnę. 
*
Rozległ się dzwonek do drzwi, a ja poderwałem się z łóżka. Jednakże mojemu gwałtownemu wstaniu towarzyszyło ostre ukłucie w okolicach skroni więc tylko zakląłem cicho i wsunąłem się znów pod kołdrę. To pewnie ktoś do mamy. Zapewne... Ziewnąłem i zwinąłem się do pozycji embrionalnej. Znów miałem zasnąć, ale nagle...
- Jeśli nie śpi możesz wejść, złapał straszną gorączkę... - żaliła się jakiemuś z moich znajomych mama. Cudownie! Czyli to jednak do mnie,
- Dziękuję. - usłyszałem głos... Natsu! Tak cholera, jego! Niech mi ktoś wytłumaczy, czego ten natręt chce. Toż to już prawie prześladowanie, no. Nie chcę widzieć tego pedała w swoim domu. Podniosłem się powoli na łóżku i zapatrzyłem w drzwi, w których po chwili pojawiła się postać Natsu. Był "wyraźnie" zmartwiony. Dobre sobie, znowu przyszedł się ponabijać i pobawić?
- Hej. Em, dobrze, że nic ci nie jest... ma-martwiłem się. - powiedział starając się nie patrzyć mi w oczy. Człowieku zlituj się nade mną i spójrz tu do cholery.
- Taak, to tylko zwykłe przeziębienie, siadaj. -powiedziałem wskazując na miejsce obok mnie. - A tak w ogóle to...
- Hmm? - zapytał przybliżając się, idealnie. Uniosłem rękę i strzeliłem mu w twarz najmocniej, jak tylko potrafiłem.
- Okrutny jesteś tak w ogóle! - rzuciłem z wyrzutem. - A skoro już ci to powiedziałem, to możesz sobie iść.
- za co...? - jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Wyjdź. - prychnąłem. 
Kurwa, mam ochotę go uderzyć jeszcze raz. Rzucić w niego laptopem, rozbić mu leżący obok talerz na głowie albo wyrzucić z tego pokoju przez okno. I jeszcze parzy na mnie, jakby nie wiedział o co chodzi! Nadal siedział obok mnie, nic sobie nie robiąc z tego, co do niego mówię i robię. Syknąłem, czując jak powraca rozrywający ból w czaszce.  
- Ja pierdolę, wynoś się po prostu. - powtórzyłem i zakryłem się pod kołdrą. Do moich uszu doszedł jeszcze dźwięk rzucanych papierów na łóżko i tupanie jego butów, co oznajmiło mi, że wreszcie wyszedł.
                                                                         Tymczasem u Natsu
Do tępej głowy wreszcie dotarło, że jego dotychczasowe czyny były nieprzemyślane i głupie.
Zdenerwowany i smutny poszedł na dół, pożegnał się z matką chłopaka i postanowił wrócić do siebie. Całą drogę towarzyszyło mu uczucie, którego od dawna nie doświadczył. Był to pewien rodzaj pustki i wszechogarniającego żalu. Jakby ktoś ugodził go prosto w serce. Parę minut temu tak właśnie się stało. Jego były przyjaciel dobitnie uświadomił mu, jakim jest denerwującym ścierwem bez mózgu. Chłopak przystanął na chwilę i  zapatrzył się w bezchmurne niebo myśląc nad swoim idiotycznym postępowaniem. Postanowił. Już nie będzie przeszkadzał Akihiso. Skoro tak dogłębnie go zranił, to nie ma nawet próbować czego naprawiać. Zawalił na całej linii. Jest zwyczajnym pozerem. Zaśmiał się gorzko i poszedł dalej, przenosząc teraz spojrzenie na swoje buty. Wszystko się pieprzy i to "wszystko" jest winą nikogo innego, jak jego. I nawet nikt temu nie zaprzeczy. Nie ma co liczyć na przebaczenie. Tuż przed nim zatrzymał się z piskiem na rowerze jakiś chłopak, którego poznał dopiero po chwili.
- Coś ty taki smutny, kochasiu? Twoja zabawka ci uciekła sprzed nosa i nie masz kogo pieprzyć? - zaśmiał się Toshiro. W chłopaku powoli zaczęła zbierać się wściekłość. Dlaczego ze wszystkich osób w tym mieście musiał wpaść akurat na jego? Czy nie mógł spotkać Katsu, Miko, Ayame albo innej osoby? 
- Nie, z moją zabawką wszystko dobrze, Toshiro. - wycedził przez zęby.
- A może ja teraz zastąpię ci twoją zabawkę? - zeskoczył z roweru odrzucając go na bok z brzdękiem. Zbliżył się do Natsu i objął go swoimi wychudzonymi ramionami. - Pomyśl, ja już znam się na rzeczy. Możemy razem przeżyć o wiele więcej przygód i poznać więcej doznań niż z nim. Skusisz się? - szepnął zmysłowo i lekko przygryzł płatek jego ucha. Tego było za dużo. Karmelowowłosy odepchnął go od siebie i uderzył, wkładając w to gotującą się w nim furię. Rudzielec musiał dostać dosyć mocno, ponieważ zatoczył się, wydając z siebie skowyt.
- Jak chcesz się bawić, to zostań dziwką. Nawet pasujesz.- prychnął. Kiedy odchodził doszedł go histeryczny śmiech ''męskiej dziwki''. Podniósł się on do siadu i starł strużkę krwi spływającą z jego warg.
- Ależ ty zarozumiały. Niby jesteś ode mnie lepszy? - znów ten śmiech jak u psychopaty. Natsu nie zwrócił nawet uwagi na dalsze zaczepki  Dalszą drogę do domu pocieszał się w myślach, że może nie jest tak do końca żałosny, ponieważ znajdą się takie typy, jak tamten  Na tej ulicy o dziwo był tylko on, z czego niezmiernie się cieszył. Słychać było tylko odgłos jego kroków. Wśród drzew zauważył małego, białego kotka. Kucnął obok niego i zawołał do siebie, zdziwiony, że malec wcale się nie boi wziął go na ręce i pogłaskał czule. 
- Ale śliczny jesteś... - uśmiechnął się drapiąc maleństwo pod bródką.
*
Powoli zaczynam mieć dosyć całego świata. Gdzie się ruszę, to jakiś problem. Od napalonego kolegi z drużyny po zidiociałego przyjaciela. Aktualnie, to chyba jest największym z moich problemów! A najgorsze jest to, że ja go całkiem lubię. Tyle, że jednocześnie go też nienawidzę i mam ochotę zamordować gołymi rękoma.
- Aki, kakao. - do pokoju wtargnęła mama, niosąc mi słodki napój w białym kubku z napisem: "yes, my lord", który dostałem dawno od koleżanki w dniu moich urodzin. Szkoda, że już nie mieszka w tym mieście.
- Dzięki. - powiedziałem podnosząc się do siadu.
 - jak się czujesz? co z głową? Nic cie nie boli? - podała mi kubek i przystawiła swoją gładką, chłodną dłoń no mojego nadal rozpalonego czoła.
- Gorączka jak widzisz, głowa pobolewa i gardło mnie trochę boli, ale tyle co nic, o tyle! - pokazałem na palcach. Ta znów burknęła coś, że powinienem dbać o swoje zdrowie i dodała, że idzie po kolejne lekarstwa.
*
Minęło około tygodnia zanim wyzdrowiałem. Na moje szczęście kochane dziewczyny przynosiły mi wszystkie notatki i nie musiałem fatygować o to nikogo innego. A o Natsu nawet nie pytałem. Jestem zbyt wkurwiony i dumny, żeby udawać, że jest okej. Skończywszy się szykować wyszedłem z domu. Ach... Nie wyobrażacie sobie nawet, jaką czuję euforię, kiedy mogę wreszcie normalnie oddychać i wyjść z domu. Idąc żwawym krokiem w mgnieniu oka dotarłem do naszego kanagawskiego liceum. Na parkingu stało sporo samochodów. Jedne grona pedagogicznego, pozostałe innych pracowników, bądź starszych uczniów. Nie zabrakło też rowerów przy budynku, które należały do ''aktywniejszych'' licealistów. Niektórzy, tacy jak ja, chodzą  też pieszo. Zostało dobrych parę minut do dzwonka. Pośpiesznie przebrałem buty i ruszyłem w stronę części szkoły, w której znajdowała się hala sportowa, gdzie mieliśmy pierwszą lekcję. W szatni zająłem miejsce obok Yukki'ego. Natsu siedział po drugiej stronie pomieszczenia nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Wyciągnąłem z plecaka zwolnienie napisane przez mamę i poszedłem je zanieść naszemu wuefiście. Przekazałem też, że do końca tygodnia, raczej nie będę uczęszczać na zajęcia klubu koszykówki. Chłopacy przebierali się z ociąganiem, plotkując przy tym niczym dziewczyny. Parę z nich się sprzeczało i "przyjacielsko" obijało mordy. Westchnąłem donośnie wyrażając swoją dezaprobatę dla gatunku ludzkiego i wyszedłem na zbiórkę. Po krótkim czasie zebrali się już wszyscy. Dziewczyny skakały, śmiały się i krzyczały, wariowały, popychały się, wyzywały i przytulały, bądź całowały. Nie rozumiem kobiet i chyba nigdy ich nie zrozumiem. Ai i Ayame także nie, ale one wydają się być z całego grona najnormalniejsze. Panował istny chaos. Wreszcie uciszył nas nauczyciel. Rosły mężczyzna mocnej postury, szarooki brunet, z krótkim zarostem na kwadratowej szczęce. Wydał polecenia, a my, jako grupa niewolników ruszyliśmy na rzeź, zwaną także potocznie wuefem. Jakaś niska, chuda dziewczynka zdawała raport, nieustannie się jąkając. Była przy tym zaczerwieniona aż po szyję. Wreszcie założyła niezręcznie włosy za ucho i wypaliła na jednym oddechu całość. Nauczyciel powiedział parę słów i kazał usiąść niećwiczącym, a sam zajął się resztą klasy.  Przejechałem spojrzeniem po twarzach niećwiczących. Było ich dosyć mało. Dwie dziewczyny, przyjaciółki jak mniemam, które zapewne stymulują ból brzucha, bądź głowy, Usagi, Keita, Natsu i parę innych osób, które kojarzyłem tylko z wyglądu. Naprawdę, po trzech latach powinienem zapamiętać chociaż nazwiska. Odwróciłem głowę i zabrałem za czytanie mangi, którą pożyczyły mi dziewczyny. Szczerze mówiąc, to była zwyczajnym, nudnym komiksem, w którym piękni chłopcy byli stawiani wyżej niż fabuła. A tej było jak na lekarstwo. Ziewnąłem i przerzuciłem kartkę z cichym szelestem. Jakoś dotarłem do końca tomu, kiedy to rozbrzmiał się dzwonek. Jego zakończenie było tak samo nijakie, jak cała manga. Zmęczeni i przepoceni uczniowie udali się pełni ulgi do szatni, gdzie narzekali, jak starsi panowie. Poszedłem po swoją torbę szkolną i czekałem pod damską przebieralnią na bliźniaczki. Parę dziewczyn popatrzyło na mnie wymownie, inne coś do siebie szeptały uśmiechając się pod nosem. Kiedy tamte dwie wyszły oddałem Ai komiks i razem poszliśmy zjeść nasze lunche.
- I jak ci się podobała? - zapytała wypchana ryżem dziewczyna. Pochłaniała jedzenie w takim tempie, jakby od tygodnia nie miała suchego chleba w ustach.
- W sumie to to było nudne... - mruknąłem. - oczekiwałem czegoś ciekawszego, ale się zawiodłem. Przykro mi to mówić, ale macie fatalny gust.
- Nie wierzę! - wstała gwałtownie i opluła mnie ryżem. - To nie jest nudne! Jest wspaniałe!
- Oczywiście, to on ma spaczony gust! pewnie jakiś zboczony hentaista zawiódł się tym, że brakowało seksu. - kiwnęła głową Ayame, patrząc na mnie jakbym był najgorszy. Dwie na jednego? Coś się nie zgadza.
- Znajdą się o wiele ciekawsze tytuły, a dla waszej informacji nie jestem zboczeńcem fapiącym do rysunków. Jakbym chciał, to znalazłbym sobie dziewczynę do obracania...
- Pff! -parsknęła śmiechem, a ja znów dostałem ryżem.
- Może najpierw przełknij jedzenie, zanim się wydrzesz? I wytrzyj się, upierdzieliłaś się jak dzieciak.- wytarłem jej twarz.
- Te, ona jest moja. - Aya cmoknęła ją radośnie w policzek. - A, Aki, wyjdziesz dziś na dwór? Może wreszcie poszlibyśmy na ten basen, co nam obiecałeś...
- Dzisiaj? Jasne, tylko załatwię parę spraw przed wyjazdem mamy. I muszę ją poprosić o jakieś pieniądze na jedzenie, bo gdybym sam miał coś ugotować, to kuchnia poszłaby z dymem. - załamałem ręce. - A co do miejsca, to może gdzieś indziej? Basen odpada, ledwie wyzdrowiałem... Kino?
- Ty stawiasz.
- Nie ma tak!
- A właśnie, ze jest! Dziewczynom zawsze stawia się kolacje, kino, wesołe miasteczko i inne takie. - wyszczerzyła się Ayame. Nie, tak nie będzie. Zbankrutuję przez te dwie. Są jak taki tasiemiec, tylko one żerują na portfelu. Tak, idealne określenie.
- Swoim dziewczynom, więc tobie od biedy postawić może Aya... Albo ty jej.
- A przyjaciółkom to już nie wolno? - zrobiła wielkie, niewinne oczka.
- Ty wyzyskiwaczko jedna... - westchnąłem. -Na co chcecie iść?
- Paris Tokyo Paysage! - krzyknęły.
- co to?
- cudowny film! dramat, miłość... poczytaj sobie opisy i zobacz trailer! Cu-do! - podkreśliły niesamowitość tego filmu.
- Jak zasnę to obiecujecie mnie obudzić? - leniwie żułem kawałek kurczaka.
- Na takim czymś nie da się zasnąć!
- Nie da się nie zasnąć, moja droga. - droczenie się z nimi było naprawdę świetną zabawą. Ale czasem można było skończyć nieco pobitym.
*
- Okej, to wszystko. Możesz lecieć do dziewczyn. - powiedziała mama, zasuwając zamek walizki.
- Dzięki, to pa! Załapiemy się pewnie jeszcze na seans o 16! - ucieszyłem się.
- Tylko mi ich tam nie podrywaj... - przestrzegła mnie.
- Nie martw się, nie będę ich podrywać. - mam już dosyć spraw miłosnych, dokończyłem w myślach. Chwyciłem w dłoń komórkę, na której była nieskończona ilość wiadomości od zniecierpliwionych dziewczyn. Od Natsu ani jednej. Niby mógłbym powiedzieć, że mam go gdzieś, ale powinien chociaż błagać o wybaczenie. Zrobiłoby mi się tak jakoś lepiej i tej mojej... dumie. Wykręciłem numer do Ayame i powiedziałem, że zaraz u nich będę.
- Mogłeś wcześniej! nie zdążymy się uszykować! - fuknęła na mnie.
- Ech... macie jeszcze całe 5 minut? 2 minuty?
- 2? Kuźw...  dziewczyna się rozłączyła. Minąłem parę mieszkań stojących wzdłuż tej ulicy i byłem przed ich domem. Zadzwoniłem i odruchowo odsunąłem się od drzwi, bojąc jakiegoś napadu z ich strony. Czy coś... Na moje szczęście otworzył mi Jinta. Uśmiechnąłem się do niego serdecznie i zapytałem o tamte dnie.
- Jeszcze się szykują. - odparł, robiąc nietęgą minę. - wejdź. - mruknął ustępując mi miejsca. Wszedłem do środka i przystanąłem przy komodzie, opierając się o nią biodrem. Z piętra doszedł mnie jakiś przerażający rumor. Byłem prawie pewien, co lub raczej kto go wywołał.
- Ja dzisiaj chcę te kolczyki
- Ale są moje!
- dam ci za nie mój pierścionek! Albo nauszniki!
- Nieee! Ja chcę swoje kolczyki!
- nawet ci nie pasują Aya, ał! tyyy... Ty szmato! - po chwili wypadły z pokoju. Jedna na drugą, bijąc się nadal o biżuterię. Pomachałem do nich z dołu. Chwilowo się uspokoiły i podniosły do pionu, po czym zbiegły do mnie po schodach.
- Too... idziemy, pa Jinta!
- Em, krew ci z nosa leci. - powiedział wskazując palcem na prawą dziurkę swojego nosa.
- A! - krzyknęła wystraszona, wyciągnęła prędko z torebki chusteczki higieniczne i przytknęła jedną do nosa. - To idziemy! - w pośpiechu założyła buty. Aya uśmiechała się triumfalnie zapinając iskrzące się, cyrkoniowe kolczyki.
- Cześć Jinta.
- Ta, do później. Odprowadź mi je w jednym kawałku jak ci się uda ok? - zapytał wpakowując do ust gumę. - chcesz? - zapytał.
- Jasne, dzięki. - wyciągnąłem rękę i wziąłem gumę o smaku truskawki, melona oraz winogron. Uśmiechnąłem się w podzięce i po chwili zniknąłem za drzwiami. Ledwie, ale koniec końców wyrobiliśmy się na wcześniejszy seans. Kupiłem nam bilety oraz popcorn i napoje, o które prosiły mnie bliźniaczki, po czym weszliśmy do ciemnej sali z ogromnym, białym ekranem ekranem, na którym emitowane było Paris Tokyo Paysage. Zaczęły się już reklamy, więc światła były pogaszone i łatwo o wypadek. Ostrożnie przeszliśmy na szczyt sali i zajęliśmy miejsca. Reklamy się skończyły i zaczęło się to półtorej godzinne, a może i dłuższe zło, zwane też potocznie dramatem. Nudne, do bólu przewidywalne i przedramatyzowane. Jak każdy film, czy książka z tego rodzaju. Ten akurat opowiadało o Nanami i Junyi. Junya i Nanami od 15 lat są w związku i kręcą razem film dokumentalny, ale ze względu na różnicę zdań decydują się ze sobą zerwać. Nana zostaje w Tokio, a Junya wyjeżdża do Paryża szukać inspiracji do tworzenia nowych filmów. Dziewczyna sugeruje mu, aby nakręcić kolejny film używając ich historii jako ''materiału'' nań. W trakcie filmu zmieniłem swoje zdanie o dramatach, ponieważ ten był całkiem przyzwoity. I chwała bogom, że nie wybrały większego obrzydlistwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz