niedziela, 11 stycznia 2015

remejk (11, 12, 13, 14)


Od czasu kłótni z przyjacielem, Natsu nie zaznał spokoju, przez cały czas towarzyszyły mu pesymistyczne myśli. Brakowało mu chłopaka, do tej pory jego obecność była rzeczą tak naturalną, że nawet nie zwracał na nią uwagi. Był nieodłączną częścią jego życia. Teraz jednak czuł się jakby coś mu odebrano. Dni stały się jałowe, pozbawione jakiegokolwiek smaku, straciły wyraz.
A najgorszy był fakt, że to on sam sprowadził wszystko do tego punktu.
Karmelowy chłopak przymknął oczy i starał się wyciszyć, co swoją drogą niezbyt mu wychodziło. Wbrew jego woli myśli cały czas nakierowane były na Akihiso. Martwił się. O niego i o siebie, relację, którą wyraźnie podburzył. Jeżeli jeszcze nie zniszczył jej całkowicie.
Musi wreszcie nauczyć się, że pewnych rzeczy robić nie należy.
*
Mama wyjechała, więc głoduję. W końcu jestem przecudownym kucharzem, jak już wszyscy zdążyli zauważyć. Jazda na kanapkach już powoli mi zbrzydła, bo ile można?
Sięgnąłem po komórkę rzuconą gdzieś niedbale przy kanapie i wykręciłem numer do pobliskiej pizzerii. Mam tyle szczęścia, że posiadam jakieś pieniądze, bo byłbym skończony. W tymże momencie przeszkodził mi dzwonek do drzwi. Niechętnie zakończyłem połączenie i rozeźlony ruszyłem do drzwi wyjściowych gotów nakrzyczeć na osobę, która przerwała mi składanie zamówienia. Jeżeli to bliźniaczki, nie będę musiał się powstrzymywać. Po krótkim poszukiwaniu klucza wreszcie otworzyłem drzwi przybyszowi, którym okazał się być nie kto inny, jak Jinta. Cóż, nie do końca się pomyliłem myśląc o kazirodczym rodzeństwie. 

- Aye stwierdziły, że głodujesz i wysłały mnie do ciebie z obiadem. A że i tak miałem iść w tę stronę, to się zgodziłem. - mruknął, podając mi plastikowy pojemnik, w którym znajdowało się moje zbawienie. Oby tylko nie dorzuciły tam niczego dziwnego oraz ich kuchnia nie stała na moim poziomie.
No ale, darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, prawda?
- Dzięki, tyłek mi ratujecie. Wejdziesz? - zapytałem bliski rozpłakania się ze szczęścia. Może jednak bóg istnieje?
- Jasne, do sklepu zawsze mogę iść potem. - oświadczył, przekraczając próg mojego domu ze szczęściem na twarzy. Wyglądał, jakby tylko na to zaproszenie czekał.
- A właśnie! Oddam ci ciuchy. - przypomniało mi się nagle, po czym pognałem na górę po wyprane, pięknie pachnące i złożone w kosteczkę (przez mamę) ubrania.
- Ano, nawet zapomniałem, że je masz. - zaśmiał się, rozglądając po najbliższych pomieszczeniach, po czym zagwizdał z uznaniem i zaczął chwalić mój dom. Skrzywiłem się lekko słysząc te pochwały, osobiście nie widziałem w swoim mieszkaniu niczego wyróżniającego się na tle innych. Ot, zwykły domek jednorodzinny w niczym nieprzypominający tych, które widniały na stronicach kolorowych czasopism kolekcjonowanych przez mamę. Oddałem chłopakowi jego rzeczy i poprowadziłem do salonu, samemu zahaczając jeszcze o kuchnię w poszukiwaniu czystych sztućców. Rozłożyłem się wygodnie na kanapie i włączyłem kablówkę. Na jednym z programów leciał akurat jakiś romans, więc szybko przełączyłem na inny, tym razem muzyczny. Jednakże i ten mi nie pasował, dlatego z zniesmaczoną miną kolejny raz zmieniłem kanał, Naruto. 
- Lubisz Naruciaka? - zapytał nagle czarnowłosy.
- Poniekąd. - odrzekłem zwięźle, otwierając pojemnik, w którym czekał na mnie ryż z kurczaczkiem i sosem słodko-kwaśnym. Zapach tej cudowności uwiódł mnie równie, co jego niesamowity wygląd. Wziąłem kęs i nie zawiodłem się. Smakuje jeszcze lepiej niż wygląda. O niebo lepiej. Jak coś może tak niebiańsko smakować? Nabiłem kolejny kawałek kurczaka.
- Smakuje? - zapytał kiedy już miałem wziąć do ust kurczaczka.
- Stary, to jest pyszne! - zacząłem rozwodzić się nad jego idealnym smakiem gorączkowo gestykulując, aby jeszcze dokładniej wyrazić tę niesamowitość.
- Serio? nie wierzę. - chwycił mnie za nadgarstek i zjadł nabitą na widelec porcję. - Łał, nawet im to wyszło. - jego czyn nieco mnie zaskoczył, nie spodziewałem się tego z jego strony.
- Zachowujesz się z lekka pedalsko, tak na moje oko. - skwitowałem, chociaż tak naprawdę jedynym tęczowym w tym pokoju byłem najpewniej ja.
*
- Kurebayashi, w tym roku także weźmiesz udział w konkursie anglojęzycznym? - spojrzała na mnie wychowawczyni wzrokiem stanowczo mówiącym, że muszę się na to zgodzić. Pokiwałem głową cudem powstrzymując ciężkie westchnienie. Bo co innego mogłem zrobić? Nie chcę się jej tłumaczyć, że od niedawna mam wszystko w dupie i konkursy mało mnie obchodzą. 
- dobrze, w takim razie przyjdź dzisiaj na siódmej godzinie do mnie, jakbyś coś miał, to mogę się zwolnić. - cmoknęła i wróciła do piłowania swoich idealnych, długich paznokci. Tak, pani Wakeshima poświęcała uwagę swojej urodzie nawet na lekcjach. 
Było to swego rodzaju uzależnienie i w mojej opinii powinna pójść na jakąś terapię, bo to aż niezdrowe.
- A właśnie! - wykrzyknęła nagle, z wrażenia prawie spadając z krzesła. Poprawiła swoje ogniste włosy i dokończyła wypowiedź. - jeszcze w tym miesiącu możemy zorganizować naszą trzydniową wycieczkę nad morze, bo zwolniły się jednak miejsca w ośrodku. Nadal chętni? - zapytała z zabójczym uśmiechem i wzięła pierwszy lepszy notesik do ręki. Po klasie rozniosły się krzyki i wiwaty, długo wyczekiwany wyjazd wreszcie dojdzie do skutku. Nie jestem pewien dlaczego, ale od razu spojrzałem na Natsu z czymś w rodzaju nadziei? Tak, to chyba to. Bo z jednej strony nadal mam ochotę napluć na niego jadem, ale też powoli dochodzę do wniosku, że gdybyśmy porozmawiali wszystko mogłoby się ułożyć. Ale, że on też postanowił mnie unikać, to nie miałem zamiaru się z niczym wyrywać. Co ja jestem, niech przeprosi pierwszy. Brakuje mi jego żartów i śmiechu, samej obecności. Bliźniaczki są niesamowite, zajebiste wręcz, ale i tak nie wytworzę z nimi więzi podobnej do tej, która łączy (łączyła?) mnie z  Natsu. Nauczycielka zaczęła tłumaczyć ile pieniędzy mamy wpłacić skarbnikowi, czyli świętej panience Kurosaki... której swoją drogą nienawidzę. Wyrwałbym flaki i porozwieszał na drzewach przy szkole, manifestując tym moją nienawiść do jędzy. Nie bezpodstawnie ją za nią uważam. Zachowanie tej flądry jest obrzydzające, wywyższa się i udaje najlepszą. Chwali się swoim bogactwem i statusem społecznym tatusia. Modlę się, aby nagle zachorowała i nie mogła przejść do następnej klasy przez zbyt dużą ilość opuszczonych godzin. Szkoda, że na modlitwach się kończy.
Zdecydowanie bardziej lubię przewodniczącą. Misa może i jest czasem oschła, ale to bardzo miła dziewczyna. Niejednokrotnie mi (i innym) pomogła, klasa ufa jej i ją lubi. Jest totalnym przeciwieństwem tej drugiej. Nie wiem więc, jak zostały przyjaciółkami.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek. Wszyscy zerwali się z miejsc. Zostałem tylko ja i Wakeshima.
- To, zaczniemy już na przerwie, dobrze? - uśmiechnęła się życzliwie, podchodząc do mnie. Otworzyła przede mną jakąś książkę i zaczęła po kolei wszystko tłumaczyć. 
- Patrz przede wszystkim musisz opanować ten i ten czas... - postukała paznokciem po książce. -  Aha no i musisz się nauczyć sporo o zabytkach Anglii, władcach i ciekawostki też mile widziane. Sam wiesz, jakie pytania były na poprzednim konkursie. - mruknęła niechętnie. Rok temu uczyłem się wszystkich najważniejszych rzeczy, z naciskiem na gramatykę i słownictwo, co nie stanowiło niestety nawet 1/4 testu. 
- Zaraz dam ci jakieś przykładowe testy z poprzednich lat, ok? Gumy? - zapytała, podsuwając mi pod nos opakowanie orbit.
- Ehe. - odrzuciłem, biorąc jeden miętowy listek. Po chwili dostałem dosyć obszerny arkusz z  pytaniami. 
- Zrób zadania od 1 na stronie drugiej do tego, o tutaj. - stuknęła palcem w miejsce, gdzie znajdowało się zadanie z numerem szóstym. 
- aha... - starałem się nie ziewać, chociaż z marnym skutkiem. Potrzeba była zbyt wielka.
- Oki doki, rób, a ja zajmę się robieniem tej przeklętej gazetki. - posłała mi buziaczka i pobiegła na zaplecze, głośno stukając bordowymi szpilkami. Ja natomiast zacząłem poważnie rozważać samobójstwo przy użyciu szkolnego cyrkla. Odjąłbym sobie tych katorg, jakie właśnie przeżywam. Skoro nie umiem być asertywnym, chyba tylko opcja odebrania sobie życia wchodzi w grę.
Szkoda tylko, że nie mam bladego pojęcia, gdzie podziało się to cholerstwo.
*
- A wy nadal się nie pogodziliście? - skarciła mnie Aya, pstrykając w czoło. Po chwili zaczęła prawić mi kazania, do czego dołączyła się jej siostra. Ach, tylko na to czekałem, żeby tamta dwójka zaczęła na mnie wrzucać. Przepraszam, że jestem takim dumnym debilem i nie mam najmniejszego zamiaru się przełamać.
- Sam sobie winien. Niech przyjdzie, padnie na kolana i przeprasza. - warknąłem. - skończy temat. - uciąłem sucho. Na moje szczęście dziewczyny miały na głowie także przygotowania do pieprzonego testu z pieprzonej geografii, który rozpocznie się za pieprzone pięć minut.
- Tak tylko przypominam, że nie odpuścimy i po sprawdzianie nadal będziemy ci równo truły dupę. - odrzuciła, jakby czytając mi w myślach. Nie ukrywam, nie mogę się doczekać. Zatrzasnąłem brutalnie książkę odrzucając ją na trawę. I tak się niczego już nie nauczę, jak wyjdzie, tak wyjdzie. Cudów się nie spodziewam, ja i geografia nienawidzimy się z wzajemnością.
Wybił dzwonek i zostaliśmy zmuszeni powrócić do klas. Rozniosły się smętne pomruki i parę przekleństw. Sam bym lepiej nie ujął uczucia, jakie towarzyszyło mi podczas drogi na górę. Test, który dostaliśmy nie był trudny. Jednak nie powiem też, że łatwy (chyba że jest się kujonem, jak Murasaki.) Gdy odpowiedziałem już na wszystkie pytania i wycisnąłem z siebie co najlepsze podczas rozwiązywania zadań i oddałem test spostrzegłem, że do dzwonka pozostawało nadal piętnaście minut.
Na które nie miałem absolutnego pomysłu. Gdybym sięgnął do plecaka po szkicownik zostałbym zbesztany za hałasowanie, więc to odpada. Z komiksami podobnie, porozmawiać również nie ma z kim.
Westchnąłem ciężko i podparłem brodę na dłoni, rozglądając się ze znudzeniem po klasie. Większość była nadal pochłonięta testem. Jedynie Natsu, który oddał test już jakiś czas temu przysypiał sobie, z głową na ławce. Może powinienem wziąć z niego przykład?
Niestety, zamiast pójścia w ślady chłopaka wybrałem znacznie trudniejsze zajęcie. Mianowicie w swoich myślach znów poruszyłem temat zgody z nim. Być może powinienem jednak sam wyjść z inicjatywą ugody?
Gdy rozbrzmiał dzwonek z błogim uśmiechem na ustach zabrałem swoją torbę i wyszedłem przed klasę. Zaraz za mną Aya i Ayame.
- Możecie dziś wrócić beze mnie? - miałem zamiar coś jeszcze dodać, ale widać było, że powód był im już znany. Przybiły sobie piątkę i uciekły na dół, kierując się w stronę szatni. Ja natomiast oparłem się plecami o chropowatą ścianę i czekałem, aż odpowiednia osoba wreszcie opuści pomieszczenie. Wreszcie wyszedł, nadal zasmucony, snujący się jak cień. Wziąłem głęboki oddech i zaczepiłem go, co było dla niego niemałym zaskoczeniem.
- Wróćmy dziś razem, chcę porozmawiać. - wypaliłem. Ku mojemu zdziwieniu zgodził się. Cóż, teraz tylko najtrudniejsza część. Mianowicie: rozmowa na temat, który najchętniej bym ominął. Niestety, nie wszystko da się tak po prostu zostawić, aż samo się rozwiąże lub ktoś inny zrobi to za mnie. Podczas tych piętnastu minut przemyślałem kilka spraw. (Zastanawia mnie tylko, dlaczego odpowiedź nie mogła mi przyjść podczas wielogodzinnych rozmyślań, a dopiero na nudnej lekcji?)
Wyszliśmy z budynku szkoły i skierowaliśmy się w stronę mojego domu. Długo zbierałem się w sobie, aby się odezwać, ale skoro sam to zaproponowałem, to musiałem zacząć. Prawda?
- I co w związku z ostatnimi sprawami?
- Zamierzasz prawić mi kazania? - skrzywił się czarnooki.
- Nie. - uciąłem. - pytam się, czego ode mnie oczekujesz? - wbiłem w niego wyczekujące spojrzenie. Bo skąd mam wiedzieć, co o tym wszystkim sądzić? Odpowiedzi najlepiej szukać u źródła.
- Myślę, że cię lubię. - odparł smętnie.
- Pozwolisz mi nad tym pomyśleć? - zapytałem po chwili. Spodziewałem się tych słów z jego strony, ale mimo to sam nie wiedziałem, jak powinienem na nie reagować. Pewna część mnie pragnęła obecności tego chłopaka w moim życiu i to... jako kogoś więcej niż przyjaciela z klasy, ale ta druga część odwodziła mnie od tego pomysłu. To jak walka kreskówkowego aniołka i diabła, którzy pojawiali się na ramionach postaci.
Zdziwiłem się, kiedy ten zaczął rechotać. Tej reakcji nie sposób było przewidzieć. Dlatego spojrzałem na niego, niczym na ostatniego debila i oczekiwałem wyjaśnień z jego strony.
- Poczekam, ile będziesz kazał. Myślałem tylko, że nie chcesz mnie znać. - rzucił, a na jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech. Jednakże z ręką na sercu mogę rzec, że był to uśmiech najprawdziwszy.
                                                                                  *






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz